28 lipca 2016

Rozdział 2

Seattle, rok 2005.

Niewątpliwie swym wyglądem przywodziła na myśl porcelanową laleczkę. Duże oczy, otoczone wachlarzem czarnych oraz długich rzęs, swą barwą przypominały mleczną czekoladę i wpatrywały się w ciebie z dziecięcym zafascynowaniem jak i ciekawością. Okrągłą buźkę o gładkiej i nieskazitelnej cerze okalały kaskady gęstych, brązowych loków, sięgających dziewczynce aż do pasa.
Jako ośmiolatka wszystko widziała w pozytywnym świetle i zło nie zamieszkało jej dziecięcej krainy, a burzowe chmury jeszcze nie wdarły się do jej świata. Była dziewczynką o wybujałej wyobraźni i w lustrach ciągle wypatrywała drugiego świata. Nigdy nie uważała, że odbicie jest po prostu odbiciem. Potrafiła przesiadywać godzinami przed zwierciadłem i wypatrywać chociażby najmniejszej różnicy, pomiędzy jej domem i obrazem jaki odbijał się w lustrze, co byłoby równocześnie oznaką tego, że istnieje drugi świat, być może zaczarowana kraina, gdzie żyły istoty z bajek, jak jednorożce czy gadające króliczki.
Od zawsze sprawiała wrażenie kruchej, delikatniej i filigranowej – jak laleczka. Dlatego rodzice chcieli ją chronić, co jest priorytetowym zadaniem każdego rodzica. Bronić swoje dziecko przed wszelkimi niebezpieczeństwami, przyjmować na siebie każdy cios skierowany w jego stronę. Jednak mimo najszczerszych chęci nie zawsze mamy wpływ na to, co się wydarzy. Zło dopadnie każdego z nas. Ono gdzieś tam czyha i czeka jedynie na odpowiedni moment. A gdy taki czas nadejdzie – atakuje.
Podczas gdy czternastoletni chłopiec siedział pod wielkim dębem w posiadłości naprzeciwko, ośmioletnia Catherine wybiegła z domu z głośnym śmiechem, który zabrzmiał jak tysiące małych dzwoneczków. Kilka przechodniów odwróciło głowy na ten dźwięk, a na ich ustach wystąpiły delikatne uśmiechy.
Córka Ayarsów jak zawsze była ubrana w adidasy, krótkie spodenki i koszulkę na krótki rękaw, z obrazkiem czerwonego samochodziku na piersi. Założenie jej czegoś innego niż ubrania typowe dla chłopca, graniczyło z cudem. Zdecydowanie nie była odzwierciedleniem dziewczynek w jej wieku. Nie bawiła się lalkami, jak jej rówieśniczki, nie podkradała mamie kosmetyków, sukienek czy butów na obcasie.
Catherine preferowała zachowanie godne chłopczycy.
Na jej ciele było sporo zadrapań i siniaków, a to wszystko przez to, że dosyć często wdrapywała się na drzewa, zaliczała upadki podczas jazdy na rowerze czy też biegu, bo przeważnie była zbyt roztargniona, by ominąć jakiś kamień czy inną przeszkodę. Nie była jednak typem dziewczynki, która po uderzeniu się czy przewróceniu płakała. Bynajmniej, Catherine podnosiła się i biegła dalej, nie przejmując nowopowstałymi ranami. Na kolanach i łokciach miała strupy, które powstały na skutek upadków podczas jazdy na rowerku. Nawet one nie wywołały jej płaczu. Wstawała i jechała dalej.
Podbiegła do furtki i wdrapała się na nią, patrząc na chłopca z domu naprzeciwko. Siedział pod drzewem z jakąś książką, a obok niego, na trawie, leżał plecak. Ilekroć Catherine go obserwowała, nigdy nie widziała, by się uśmiechał. Wiedziała od mamusi, że ma na imię Christopher i bardzo jej się to imię podobało. Ale ona nazywała go Smutnym Chłopcem. Nie widziała też, by przychodzili do niego koledzy. Zawsze był sam.
Była jeszcze za mała i zbyt naiwna, jak to dziecko, by zrozumieć, że  świat nie jest tak idealny, jak się jej wydawało przez cały czas. Żyła w swojej różowej bańce, nieświadoma co naprawdę znaczy słowo zło. Znała je jedynie z książeczek, które czytało jej któreś z rodziców, bądź robiła to sama, ale nie miała okazji zaznać go na własnej skórze.
Nie zdawała sobie jeszcze sprawy, jak bardzo okrutni potrafią być ludzie i do czego mogą być zdolni, kierowani przeróżnymi pobudkami. Teoretycznie, Smutny Chłopiec także nie powinien tego doznać. A przynajmniej nie w tak znacznym stopniu, jak miał okazję tego doświadczyć. Miał w końcu tylko czternaście lat.
- Catherine!
Słysząc za sobą podniesiony głos mamy, odwróciła się szybko w stronę dużego, piętrowego domu. Zbyt szybko. Straciła równowagę i wylądowała na ziemi, a jej głowa zaledwie o kilka centymetrów ominęła sporych rozmiarów kamień. Usłyszała szybkie kroki rodzicielki, która już krótkiej chwili trzymała ją w swoich ramionach.
- Słoneczko, ile razy mam ci powtarzać, że musisz na siebie uważać?
Podczas gdy czternastoletni chłopiec przypatrywał się tej scenie z zazdrością, Amanda Ayars uważnie oglądała swoją córkę w poszukiwaniu poważnych urazów. Z ulgą doszła do wniosku, że jedynym efektem tego upadku może być jedynie siniak.
Wszyscy uważali, że tak duża troska o córkę jest spowodowana tym, co miało miejsce wcześniej. Wraz z Deanem chcieli mieć dużą rodzinę i zaraz po ślubie zaczęli starać się o dziecko. Gdy pojawiła się pierwsza nadzieja, to jest kilka miesięcy po ślubie, byli naprawdę bardzo szczęśliwi. Niestety, Amanda poroniła. Bynajmniej to nie był pierwszy raz. Przez siedem lat kilka razy zachodziła  w ciąże, ale za każdym razem traciła dziecko, co dla obojga było ciężkim przeżyciem. Lekarze nie dawali już nawet szans, że kiedykolwiek zajdzie jeszcze w ciąże.
Owszem, może troszczyła się o córkę aż zanadto i było to kierowane tym, że tak wiele razy poroniła. I na pewno miało wpływ też to, co wydarzyło się przed laty, gdy była jeszcze nastolatką. Ale przede wszystkim troska o dziewczynkę była spowodowana tym, że po prostu bezgranicznie ją kochała. Co złego jest w  tym, że chce chronić własne dziecko? Wraz z mężem nie raz nazywali ją swoją Nadzieją. Bo gdy już przestali wierzyć, że będą mieli dziecko, pojawiła się nowa szansa, a nadzieja znów zakiełkowała w ich życiu. Tylko tym razem rozkwitła.
Wielu twierdziło, że Catherine została adoptowana. Przecież przez tyle czasu im się nie udawało. Ale tak nie było. Nie zamierzali nikogo przekonywać. Wystarczało im to, że sami znali prawdę. Inni mogli sobie opowiadać i dopowiadać. Im usilniej próbowaliby ich przekonać, tym bardziej uznawaliby, że to kłamstwo.
Taki już niektórzy mieli wgrany system.
Najprawdopodobniej odczuwała większy strach o swoje dziecko, niż inni rodzice. Tylko czy nie jest usprawiedliwiona? A jak na nieszczęście, jej córka była bardzo roztrzepaną i niemożliwą ośmiolatką. Niemalże każdego dnia przychodziła z nowymi ranami czy siniakami. Amanda obawiała się tego, co będzie gdy dziewczynka stanie się już dorosła. Próbowała jej wpoić do tego małego móżdżku rozwagę, ale jak to często bywa, Catherine nie brała słów matki pod uwagę. Bo i po co? Jednym uchem jej wlatywało, drugim wylatywało i w rezultacie dalej postępowała tak samo.
- Nic mi nie jest, mamo – powiedziała z tą upartą nutą w głosie.
Kolejną cechą jej córki było to, że bardzo chciała się usamodzielnić i uparcie pokazywała wszystkim, że ona sobie poradzi s a m a. Tę cechę odziedziczyła po swoim ojcu. Dean był zbyt dumny, by poprosić o pomoc. Co nie zmienia faktu, że i tak był cudownym człowiekiem, a zarazem wspaniałym mężem i ojcem.
- Catherine, proszę cię, uważaj następnym razem – powtórzyła, po raz tysięczny, na pewno z takim samym skutkiem.
- Uważałam! Mogłaś mnie tak głośno nie wołać!
Kobieta pokręciła zrezygnowana głową i podniosła się z ziemi, łapiąc córkę za rączkę i weszły do domu, gdzie dziewczynka od razu się wyrwała i pobiegła w stroną salonu, skąd dobiegały odgłosy z telewizora. Amanda weszła powoli do pomieszczenia i oparła się w framugę drzwi, obserwując swoją córkę i męża, który wziął małą na swoje kolana, przełączając program z wiadomości na bajki.
Catherine bez wątpienia była małą kopią swojej matki pod względem wyglądu. Po ojcu odziedziczyła jedynie brązowe oczy. Za to jeśli chodzi o charakter – tu bez wątpienia poszła w Deana. Nie licząc tego, że wszystko chciała robić samodzielnie i rzadko prosiła o pomoc – choć miała dopiero osiem lat – to była jeszcze niezwykle uparta i zawzięta, jak ojciec. Prostym przykładem jest jej pokój. Amanda zleciła fachowcom pomalowanie ścian na różowo. Wtedy Catherine narobiła krzyku i nie przekroczyła nawet progu, dopóki ściany nie zostały pomalowane w jej ulubionym kolorze, na zielono.
U jej ojca upór dominował raczej w pracy. Nie spoczął, dopóki nie doprowadził sprawy do końca i nie sprawdził wszystkich możliwych tropów. Pewnie dlatego był jednym z najlepszych policjantów w Seattle. Niejednokrotnie zdarzało się tak, że chociaż dostał rozkaz z góry zakończenia sprawy, choć nie była rozwiązana do końca, nie potrafił. Ta cecha dominowała już tylko u jego nielicznych znajomych po fachu. Irytowało go też to, że inni policjanci bez problemów stosowali się do tych rozporządzeń. Właśnie przez takich funkcjonariuszy ludzie przestali wierzyć w skuteczność policji i przychodzili złożyć zawiadomienie tylko w ostateczności. Teraz bardziej ufano prywatnym detektywom, a nawet wróżbici mieli pierwszeństwo przed policją. Jak to ktoś powiedział, ludzie widząc policję powinni czuć się bezpieczni, ale na ich widok bardziej się boją. I choć Dean bardzo lubił swoją pracę, wielu aktów i paragrafów nie potrafił zrozumieć.
Amanda wielokrotnie obserwowała Deana i Catherine. Uwielbiała ten obraz. Obraz szczęśliwego dziecka i kochającego ojca. To dodawało jej sił, a zarazem uzmysławiało, że warto było walczyć, chociaż czasami już nie dawała rady. Wiedziała, że ta dwójka jest jej wynagrodzeniem za to, co musiała przejść.
Jej mąż oczywiście też wiele wycierpiał, gdy lekarz oznajmiał, że stracili kolejne dziecko. Jednak inaczej to odczuwa kobieta. Ona nosi w sobie to dziecko. Czuje jego ruchy. To od niej wszystko zależy. Za każdym razem, gdy ich nienarodzone dziecko umierało, obwiniała się o to. Zastanawiała się co robiła nie tak. I nigdy nie potrafiła sobie udzielić na to pytanie odpowiedzi. Jeździła do psychologa, by zmagać się z tym ciężarem i bólem. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek będzie mogła być w pełni szczęśliwa. Mimo wszystko mąż przez cały czas był dla niej oparciem, kochał ją i mimo całego cierpienia sprawiał, że potrafiła się uśmiechnąć. To on był tym silnym a ona tą słabą.
Nie miała pojęcia co by się z nią teraz działo, gdyby ten facet nie stanął na jej drodze i nie zawojował jej życia. Może już by nie żyła. Albo pracowała w najstarszym zawodzie świata. Taka przyszłość na pewno ją czekała, gdyby została w swoim rodzinnym domu, gdzie najważniejszą rzeczą zawsze był alkohol. Jej rodzice nigdy nie przejmowali się tym, że ona i dwoje jej młodszego rodzeństwa, są głodni. Amanda, choć młoda, szukała jakiejś pracy, by móc kupić chociaż bochenek chleba i nakarmić brata i siostrę. To na niej, jako najstarszej z rodzeństwa, spoczywał ten obowiązek. Musiała jakoś godzić szkołę i prace. Po prostu musiała.
Gdy miała siedemnaście lat, jej siostrzyczka, sześcioletnia Suzanne, zginęła. Matka poszła do sklepu, a Amanda i czternastoletni Richard byli w tym czasie w szkole. Natomiast Suzie, która miała gorączkę, została w domu z ojcem. I to był błąd. Nigdy nie wybaczyła ojcu tego, że nie przypilnował dziewczynki. I z premedytacją złożyła zeznania, które zapewniły mu lata za kratkami. Ale też nigdy nie przestała obwiniać się za to, że poszła na zajęcia, zamiast zostać z siostrzyczką.
Policja przyjechała po Amandę i Richarda do szkoły. Podczas gdy ich ojciec spał, gdyż męczył go kac, sześcioletnia Suzanne wybiegła z domu i wpadła pod koła samochodu. Doszło do pęknięcia czaszki i krwotoku wewnętrznego mózgu, przez co zgon dziewczynki nastąpił od razu.
- Zamierzasz tak stać czy może jednak do nas dołączysz? ­
Z zamyślenia wyrwał ją głos męża, który trzymał Cath na kolanach i wpatrywał się w swoją żonę z nieskrywaną miłością i pożądaniem. Zadrżała mimowolnie, jak zawsze gdy widziała to spojrzenie. Chociaż mieli już długi staż, ich miłość nie wygasała a wręcz przeciwnie. Wszystko przez co przeszli wzmocniło fundamenty ich małżeństwa i utwierdziło w przekonaniu, że to naprawdę było na zawsze.
Poznała idealnego faceta, z idealnej rodziny, który obdarzył ją dozgonną miłością i uczynił szczęśliwą. Takiej przyszłości życzyła też swojej córce. By poznała swojego księcia z bajki, który będzie także jej rycerzem i będzie trwał przy niej, bez względu na wszystko.
Na dobre i na złe.
~*~
Kilka lat później

Jej życie nie przypominało już bajki – idealnego świata, w którym żyła jako dziecko. Poznała, co tak naprawdę oznacza zło. Trafiła raczej na drugą stronę lustra, gdzie wszystko wygląda inaczej, gorzej. Ona, jej rodzina, jej życie. Chociaż coraz częściej się zastanawiała czy słowo rodzina jest odpowiednie. Oznacza ono szczęście, poczucie bezpieczeństwa. A ona nie czuła już ani jednego ani drugiego.
Wszystko się zmieniło 11 października 2008 roku. Ten dzień na zawsze wyrył się w jej pamięci. Obrazy związane z tamtym wydarzeniem nigdy nie miały pozostać wymazane.
Znów to samo. Krzyk i płacz. Miała tego serdecznie dość, więc opuściła dom, zatrzaskując za sobą drzwi. Już nie raz interweniowała w takich sytuacjach, dlatego teraz dała sobie spokój, do doskonale wiedziała, że i tak nic nie wskóra. Jak zwykle.
Była zła, choć sama tak naprawdę nie wiedziała na kogo i za co. Chyba wszystko po trochu się w niej kumulowało. To, że została złamana ojcowska obietnica. Fakt, że sama była tak bezsilna w tej sytuacji. I to, że matka tak postępowała. Nie chciała słuchać córki, choć Catherine wielokrotnie prosiła, a nawet błagała, by Amanda się opamiętała i wzięła w końcu w garść. Na próżno.
Najchętniej uciekłaby z domu, choć miała tylko piętnaście lat i tak naprawdę była jeszcze gówniarą. Jednak jak na swój wiek wiedziała, a przede wszystkim widziała, zbyt wiele. Nie mogła zostawić mamy samej, choć ta zachowywała się lekkomyślnie, bo mogłoby zakończyć się to jakąś katastrofą.
Łzy wściekłości przesłaniały jej obraz i pewnie dlatego weszła na jezdnię, nie zwracając uwagi na samochód pędzący w jej kierunku, z zawrotną prędkością. Dopiero ostry dźwięk klaksonu przywołał ją do rzeczywistości.

I najpewniej auto by w nią uderzyło, gdyby nie silne i muskularne ramiona, które w ostatniej chwili oplotły ją w talii, gwałtownie pociągając do tyłu. Podniosła wzrok, by spojrzeć na swojego wybawcę, ale zamarła przyszpilona spojrzeniem błękitnych oczu.


Na wstępie od razu dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Tyle cudnych słów. Dziękuję! Jednak przede wszystkim, podziękowania są kierowane do Justyny, która ostatnimi dniami jest dla mnie ogromnym wsparciem. Ty doskonale wiesz, jak wiele Ci zawdzięczam, choć ciągle w to wątpisz. Mieć takiego przyjaciela, to niczym posiadać skarb – pamiętaj.
Przechodząc do spraw organizacyjnych... Rozdział może nie pojawić się szybko. A wszystko dlatego, że trochę się pomieszało. Są to rzeczy, o których wiedzą tylko bliskie mi osoby. Na pewno nie odchodzę. Ja zawsze będę, tylko być może nie będę aktywna. Nie mówię jednak hop, bo wszystko może pójść w odwrotnym kierunku i na to ciągle liczę. Ale... z rozdziału jestem zadowolona. Dziwne, prawda?
W sumie... to już chyba tyle. Do napisania!

Pozdrawiam,
Mrs.Cross!

12 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Hej :3
      Miałam przyjemność czytać wszystko przedpremierowo i już wtedy powtarzałam Ci, że jest cudnie. Przyznałaś, że jesteś z tego rozdziału zadowolona i, cholera, masz powody, więc bez jakichkolwiek oznak tego, że zmieniłaś zdanie, jasne? Jest dobrze i tego się trzymamy, bo to szczera prawda.
      Dzieciństwo Catherine nie było proste, chociaż i tak miała lepiej od Chrisa. Wychuchana, kochana mała księżniczka – dziecko wydane na świat po licznych próbach i cierpieniach rodziców. Nie wyobrażam sobie utraty ciąży tak wiele razy oraz tego, co musieli czuć jej ojciec i matka… A zwłaszcza ta druga, bo chociaż nie umniejszam roli i uczuć mężczyzny, to jednak kobieta nosi pod sercem życie, a potem raz po raz je traci. To jest… coś niewyobrażalnego, a mnie po prostu brakuje słów.
      Nie dziwi mnie to, że ich mała była niejako wychowywana pod kloszem. Jak na ironię trafiła im się chłopczyca, na dodatek lubiąca pakować się w kłopoty; te wszystkie siniaki, wywrotki… Jasne, dzieci tak mają. Ale dla kogoś, dla kogo córka jest prawdziwym cudem, to musi być tak czy inaczej stres. Boją się w sytuacjach, w których inni rodzice machnęliby ręką, co jest dla mnie w zupełności zrozumiałe. Niemniej dobrze, że nie chuchają na nią do tego stopnia, by trzymać pod kluczem, bo to też donikąd by nie prowadziło. Dziecko musi się wyszaleć, ot co.
      Cath obserwuje Smutnego Chłopca ;> Hm, to było przeznaczenie… Jak się patrzy ^-^
      To straszne, jak czasami wszystko potrafi się popsuć w kilka chwil. Amanda nie miała łatwego życia, ale teoretycznie od tego uciekła… Do czasu. Przenoszenie schematów. To chyba najgorsza, najbardziej rozczarowująca pułapka, w którą można wpaść – to, kiedy powtarzamy niechciane schematy swoich rodziców. A ona miała predyspozycje do uzależnienia od alkoholu, niestety. A wtedy bardzo łatwo zniszczyć rodzinę i wszystko to, co udało się zbudować przez całe lata.
      Ucieczka Catherine… Cóż, niejedna by chciała wpaść tak na miłość życia. Ich drogi się skrzyżowały, a potem… Najważniejsze, że się udało – i jej, i Chrisowi. Teraz pozostaje pokonać jeszcze jedną przeszkodę, ale cii – ja nic nie mówię.
      Weny, bo trójka zapowiada się cudownie i wiem, że taka będzie. Teraz tylko czekam aż ją dodasz ^-^
      Twoja zagubiona w czasie (i internetach)
      Nessa.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. No hej!
      I bardzo dobrze, że jesteś z rozdziału zadowolona, bo naprawdę masz z czego!^^ Trochę czekałam na dwójkę, ale jak najbardziej się opłacało. Teraz robię cierpliwie poczekam na kolejny i z pewnych powodów nie będę Cię tak męczyć o kolejny rozdział.
      Przechodząc do rozdziału. Catherine miała szczęśliwe dzieciństwo, była wyczekiwanym dzieckiem. Kurcze, tak czytam i sobie myślę, że byłam do niej podoba trochę. Co prawda ja przy większych ranach od razu wpadałam w ryk i do mamy na ręce. Pamiętam nawet jak rowerem z górki zjechałam i prosto w ogrodzenie palcu zabaw wjechałam. To było piękne. :') Ale dość o mnie!
      Wcale się nie dziwię, że Chris zazdrościł Catherine tego jak ma w domu. On nigdy nie zasnął miłości matki, która wydaje mi się być ważniejsza niż ta ojca, bo to z matką spędza się więcej czasu. Ale wiadomo, oboje rodziców w życiu jest ważne. Nadal jest mi strasznie szkoda i mam ochotę do niego podejść, mocno przytulić i nie puszczać dopóki się nie usmiechnie. I to, że Chris ma wizerunek Iana to tylko jeden z powodów. C:
      Catherine miała szczęśliwe życie, w przeciwieństwie do jej matki. Całe szczęście, że Amanda trafiła na Deana i teraz ma szczęśliwa rodzinę. Jak czytałam o jej ojcu, który nie dopilnowal tej małej... No scyzoryk się w kieszeni otwiera. Tak samo na matka Chrisa. C: Przykre, że mieli takie ciężkie życia. Ale przynajmniej w przyszłości było lepo3j niż wcześniej.
      Ciekawi mnie bardzo dlaczego tak się nagle w idealnym życiu Catherine zepsuło. To takie... niespodziewane. Cóż, czytając Kinga, (nie, nie przestanę tego robić xD), wiem, że policjanci będący po służbie mają tendencję do tego, aby kosztować coraz więcej alkoholu, nie raz podnoszą ręce na swoje żony, córki, synów... Czy możliwe, że tam również jest w tak samo?
      I pojawił się książę na białym koniu! C: Jak dobrze, że akurat wtedy był na miejscu, bo nieciekawie by się zrobiło, gdyby Catherine pod ten samochód jednak wpadła.
      Czekam niecierpliwie na następny rozdział.
      Buźka,

      Gabi.

      Usuń
  3. Hejka, Marudo! :D
    Już piszę koma ;)
    Obydwa rozdziały bardzo mi się podobały, chyba zwłaszcza ten, bo go nie znałam wcześniej w większości ^^
    Podoba mi się tez Catherine, twarda od najmłodszych lat. Nie jak Chris łudzący się nadzieją i zabiegający o przychylność matki, która była zwykłą suczą... Jego ojciec też powinien szybciej zmienić sytuację, no ale w końcu się przełamał, ważne i to.
    Z rozdziału wynika, że coś się stało Dean'owi (jego praca w policji mogła zrobić sie niebezpieczna). Może i potem jego żona postanowiła robić to, co jej rodzice - zapijać się. A Catherine to pewnie przeżywa też na swój sposób.
    Szybkie przejście z dzieciństwa bohaterów do kryzysu w młodym życiu Cath jest dość zaskakującym zwrotem akcji :) skłania rzecz jasna do przemyśleń na temat, co się mogło wydarzyć przez ten czas.
    Czekam wiec na NN
    Buziaki i dużo wenki!
    :***
    wszystko się ułoży, Mordko ! Wierzę w to

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że Amanda trafiła na Deana i udało im się stworzyć szczęśliwą rodzinę. Catherine nie musiała przeżywać tego co ona.
    Zastanawia mnie co się takiego stało kilka lat później, że aż Catherine uciekła z domu.
    Dobrze, że ten chłopak ją wtedy uratował. Gdyby nie to, to pewnie zginęłaby na miejscu.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć, witam! Przychodzę niemalże na bieżąco, żeby potem nie mieć zaległości. Zresztą, od kiedy tylko poinformowałaś mnie o rozdziale, chęć natychmiastowego przeczytania go wierne za mną podążała. Na szczęście udało mi się znaleźć chwilę i... Oto jestem :)
    Masz prawo być zadowolona z rozdziału, bo mimo wszystko wyszedł Ci fenomenalnie! Wspominałaś kiedyś, że zdarza ci się pisać dużo wcześniej zakończenia niektórych rozdziałów a dopiero potem uzupełniać resztę, a ja wciąż zastanawiam się, jak z poszarpanego tekstu, kilku nieskładnie opisanych myśli, można stworzyć tak perfekcyjną całość. Wszystko przechodzi płynnie jedno w drugie, nie ma jakiegokolwiek błędu, który zdradziłby, że pisałaś rozdział w pewnym sensie "na siłę" czy w zupełnie nieodpowiednim ku temu czasie.
    Twoja Catherine odrobinę przypomina mi moją Cataleyę - wyczekiwane, rozpieszczane dziecko, któremu choćby włos nie może spaść z głowy. Z jednej strony jest to dobre a z drugiej... Denerwujące. A bynajmniej łagodnie mówiąc. Sama przez niezbyt długi czas byłam jedynaczką, zaledwie przez cztery lata, ale pamiętam doskonale te wszystkie pytania o moje samopoczucie, wiecznie otwarte drzwi do mojego pokoiku, żeby mieć mnie na oku... Po latach doskonale to rozumiem, tym bardziej, że kiedy mama była ze mną w ciąży, niejednokrotnie trafiała do szpitala. Niemniej nie dziwię się też Cat, która najzwyczajniej w świecie czuje, że rodzice podcinają jej skrzydła. Ma absolutne prawo, by tak się czuć.
    Niemniej nie wiem już, co było gorsze - i zapewne Cat uważa tak samo. Dziecięca utopia, w której żyła pod wieczną opieką rodziców, szybko przeminęła, sprowadzając dziewczynę do chłodnej rzeczywistości. Pewnie dopiero wtedy dostrzegła, jak dobre życie wiodła. Wreszcie wypuszczona ze szklanej bańki zapewne przez długi czas była przerażona, nie wiedziała, co się dzieje. Do tego doszła sprawa jej rodziców. Bo to przez nich wyszła wtedy z domu, prawda? Pokłócili się - i to nie tak, jak dozwolone jest w małżeństwie, by się "dotrzeć". Jednak "Na dobre i na złe" nie okazało się aż tak wiarygodne...
    Podobają mi się te przebłyski wydarzeń z dawniejszych lat. Pokazują więcej, niż można by było wywnioskować z rozmowy między bohaterami na dany temat. Mówiłaś, że całe to opowiadanie będzie niezwykłe, lekko nietypowe. I dobrze, bo tego potrzeba w blogosferze - czegoś świeżego.
    Odnośnie naszej wczorajszej rozmowy - ja nadal trzymam kciuki. Sytuacja jest beznadziejna, ale nie trać wiary, bo to jedynie pogorszy sprawę.
    Czekam na ciąg dalszy! Chociażbym miała czekać nie wiadomo jak długo :))

    Buziaki!
    Klaudia99

    OdpowiedzUsuń
  6. Na początek taka uwaga. Piszesz przy ciąży, a raczej przy poronieniach, że wcześniej poroniła siedem razy i jest to w odniesieniu do poronienia przed ślubem. Brzmi to więc tak, jakby przed ślubem doszło do tych siedmiu poronień.
    Zacznę od końca :) Poniekąd historia się powtarza, znowu jest dorosły z problemem i dziecko, które skończyło pod kołami samochodu, tylko, że w przypadku Cath to ona pewnie była znacznie starsza i być może wybiegła zupełnie z innego powodu z domu niż pijana matka. Tego do końca nie zdradzasz, co jest dobre i w kryminałach raczej normalne.
    Natomiast jeśli chodzi o całość wcześniejszą, to znowu dostrzegam taką jednobarwność, podział świata na dobro i zło. Wiem, że poniekąd przedstawiasz to oczami dzieci, ale jednak każde dziecko czasami ma coś za złe rodzicowi, nigdy nie jest tak, że czuję się w całkiem idealnym miejscu.
    Polubiłem bohaterkę, bo z tym, że jest taką chłopczycą przypomina mi moją córkę.
    Twoi dorośli bohaterowie nieco trzymają dziecko pod kloszem, ja wiem, że to spowodowane jest wcześniejszymi tragediami, ale mimo wszystko uważam, że dziecku tym bardziej szkodzą niż pomagają. W ogóle to dotarło do mnie, przez twoje opowiadanie, że sam jestem fatalnym ojcem, bo tu dzieciak się przewrócił i od razu przemywamy rankę, tulimy, itd, a mój syn ostatnio jak przybiegł do domu i "upadłem na hulajnodze i mnie krew leci" zakomunikował, to ja dalej obierając ziemniaki, nawet na niego nie patrząc, zapytałem tylko "z czego?", "z łokcia", "to idź to przemyj do łazienki, naklej plaster i jak nakapałeś tą krwią, to zmyj podłogę". Tak, wiem, jestem okropny, pewnie gdy był młodszy to bym się bardziej zainteresował, ale dla mnie dwunastolatek to już mały facet, a nie dzieciątko, stąd też moje zdziwienie co do tych wcześniejszych pragnień by bajeczki czytać takiemu dużemu chłopu (było to w poprzednim rozdziale).
    Zastanawia mnie co stało się z ojcem dziewczynki, czyżby poszedł do młodszej? To by było bardzo typowe, takie zwyczajne, ale i realne. Faceci często zakładając nowe rodziny zapominają o starych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy poprawka, Cath nie skończyła pod kołami samochodu, ale mało brakowało. Nieco się zagalopowałem tutaj. Pozdrawiam.

      Usuń
  7. Dzień dobry!
    Na początku muszę powiedzieć: piszesz cudownie! Rozdziały pochłonęłam błyskawicznie już w nocy, ale byłam zbyt zmęczona, aby dodać od razu komentarz, więc przebywam teraz!
    W pierwszym rozdziale to byłam taka smutna czytając o tym, jak Chris był traktowany przez własną matkę. Łzy mi się cisnęły do oczu, nie mogę kiedy dziecko cierpi, a co dopiero przez jednego z rodziców...
    Cath w dzieciństwie mnie rozmawiała. Typowa chłopczyca, aż sama mnie trochę przypominała. W końcu wychowałam się wśród chłopaków, więc płoty, drzewa, siniaki, strupy - nie są mi obce :)
    Całe szczęście, że nic się jej nie stało. Jak zwykle pojawia się bohater o odpowiedniej porze! Aż mi ulżyło!
    Czekam na dalszy ciąg! Prosiłabym o powiadomienie :)
    Życzę mnóstwo czasu na pisanie, jak i weny!
    Pozdrawiam, Eunice!
    Zapraszam również do siebie. Może opowiadanie nie jest tak dobre jak twoje, ale...

    [ http://madeline-dean.blogspot.com ]

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej :)
    Na początku zupełnie nie wyobrażałam sobie Catheriny w taki sposób - opisywałaś ją jako porcelanową laleczkę i na pewno nie widzidziałam jej z siniakami, zadrapaniami i chłopięcymi ubraniami. Rozumiem mamę Cath, że tak się o nią martwi, a temperament córki raczej nie ułatwia jej życia. Ale okazuje się, że w pewnym sensie sprowadziła na córkę niebezpieczeńswo. Nie zamierzam jednak oceniać Amandy, bo w sumie nie wiadomo, co się stało, a ktoś Cath uratował... Czyżby to był Chris?

    OdpowiedzUsuń
  9. I kolejny fajny rozdział. :)
    Cath też widzę nie miała tak cudnego życia, chociaż na pewno lepsze nić Chris. Z drugiej strony trudno się dziwić rodzicom, że z córką jak z jajkiem się obchodzą. Tyle starań, tyle prób. A Cath oczywiście musiała się łobuziakiem okazać. xD
    I ta końcówka. Można się domyślać, któż tym wybawicielem jest. :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy