11 listopada 2016

Rozdział 5

Przez mniej więcej połowę drogi panowała pomiędzy nimi idealna cisza, przerywana jedynie cichym mruczeniem silnika oraz dźwiękami dobiegającymi z zewnątrz. Christopher skupiał się na drodze, trzymając jedną rękę na kierownicy sprawnie nią manewrując, a drugą na dźwigni biegów. Natomiast dziewczyna wyglądała przez cały czas przez boczną szybę, obserwując mijane budynki i ludzi.
Nie była to jednak nieprzyjemna cisza, jedna z tych, kiedy każdy wyszukuje gorączkowo w głowie nawet błahego tematu, byle tylko zacząć rozmawiać. Nie było pomiędzy nimi ukradkowych spojrzeń, wymuszonych uśmiechów. W powietrzu nie wisiało napięcie, które dałoby się pokroić nożem i żadne z nich nie czuło się skrępowane, każde pochłonięte swoimi rozmyślaniami.
Zastanawiał się przez chwilę, co może dziewczynie chodzić po głowie. Szybko jednak doszedł do wniosku, że nie chciał tego wiedzieć. Miała piętnaście lat, a z doświadczenia wiedział, że umysły nastolatków mogą być niebezpiecznymi rejonami. Sami przecież był nastolatkiem, ale też był policjantem i miał do czynienia z jej rówieśnikami. Także swoje już wiedział.
- A więc ratujesz młode dziewczyny z opresji? – usłyszał cichy głos swojej towarzyszki, a kiedy zerknął w jej stronę zauważył, że jest odwrócona w jego stronę.
- Można tak powiedzieć. – Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie. – Ale mam też w zwyczaju ratować staruszki, łapać złych ludzi i pouczać. Wszystko to, co mam w swoich obowiązkach jako policjant. Młode dziewczyny to tylko przyjemny dodatek – dodał w żartach.
- I mam ci niby uwierzyć na słowo, że w swojej pracy nie liczysz na to, że dziewczyny będą uznawały cię za bohatera i będziesz miał większe powodzenie? – wyrzucała z siebie słowa jak z karabinu maszynowego i po wszystkim musiała głośno zaczerpnąć powietrza.
Christopher nie odpowiadał przez chwilę, wykorzystując ten czas na drobne przemyślenia. Musiał przyznać, że w słowach dziewczyny było ziarno prawdy. Ale nie w takim kontekście, że chodziło o niego. Kilkukrotnie był świadkiem jak inny policjant nie wypisywał mandatu, ale w nagrodę wracał do radiowozu zaopatrzony w kolejny numer telefonu. Coś było w powiedzeniu „Za mundurem panny sznurem” i niejeden funkcjonariusz raczył to wykorzystać.
Carraway oczywiście święty nie był, bo takich ludzi po prostu na świecie nie było, ale praca była dla niego pracą, którą traktował jak najbardziej poważnie. Życie osobiste odbywało się poza służbą. Już jakiś czas temu nauczył się oddzielać od siebie te dwie sprawy.
- Rozumiem, że masz wątpliwości, Catherine – zaczął spokojnie, ruszając powoli, gdy światło zmieniło się na zielone. – W tych czasach to jednak nic dziwnego. Coraz mniej ludzi ufa policji. – Pokręcił głową. Przecież człowiek powinien czuć się bezpieczny, a nie zawsze tak jest. Zrobić z tym nic nie mógł, więc musiał jedynie być biernym obserwatorem. – Mało jest policjantów z powołania, ale możesz mi wierzyć, że tacy się jeszcze zdarzają. I wcale ich ze świecą szukać nie trzeba.
- Jeszcze – mruknęła pod nosem, mrużąc delikatnie oczy na coś, co widziała za przednią szybą. – Dlaczego zostałeś policjantem, Chris? Masz powód czy to jest takie… po prostu?
- Chyba nie ma takiego po prostu w niczym, Catherine. Jest zawsze powód w każdej rzeczy. Dlaczego kupujesz taki produkt, a nie inny? Bo tak jest wygodniej, taniej, albo jeszcze coś innego. Powód może być bardzo błahy, ale zawsze jest. Tak jak, co sama zresztą zauważyłaś, powodem może być zdobywanie numerów.
- Może. Czy to w ogóle jest istotne? Nie prosiłam cię o żadne filozofowanie. W ogóle się na tym nie znam.
- Na filozofowaniu? – Mrugnął do niej konspiracyjnie. – Ja też nie. Zawsze tylko udaję. – Wziął głęboki wdech i spoważniał. – Już jako dziecko chciałem iść do policji. Oglądałem programy z policjantami i pragnąłem być tacy jak oni. W końcu tam większość policjantów jest dobra, nie? Mój tata wątpił w to, że gdy dorosnę to pragnienie nadal będzie żywe, ale jak widać nic się nie zmieniło. Chciałem po prostu… robić coś dobrego dla ludzi. Pomagać im.
- To wszystko? – zapytała cichutko, marszcząc delikatnie brwi.
- Nie – odpowiedział krótko, nie zamierzając wyjawiać nic więcej.
Nie był typem, który zwierza się ze wszystkiego swojej sąsiadce, która na dodatek ma piętnaście lat i nigdy wcześniej praktycznie z nią nie rozmawiał.
~*~
Przez dłuższą chwilę po prostu nie wiedział co ma powiedzieć i zapomniał jak się używa języka. Byli uczeni, że nie mogą dać się zaskakiwać, bo to wtedy daje przeciwnikowi kilka sekund przewagi. A nawet jedna może zdziałać wiele. Jednak jeśli ma się do czynienia z informacjami dotyczącymi ukochanej osoby, to jest zupełnie inna sprawa. Poza tym to nie była żadna bitwa, atak ani nic z tych rzeczy. To było…
- Chce mi pani powiedzieć, że… nie znaleziono sprawcy, chociaż minął już miesiąc? – zapytał, a w jego głosie było słychać wyraźne, stalowe nuty.
Był wściekły i przypadkowo miało się oberwać doktor Paige, która przecież nie jest odpowiedzialna za sprawców. Jako policjant doskonale wiedział, że niektóre sprawy są bardzo skomplikowane i wymagają od nich dużo czasu oraz poświęcenia. A bywają też sprawy, których nie da się rozwiązać i dostają rozkaz z góry, by odkładać sprawę na półkę. W tamtych chwilach był jedynie policjantem.
Teraz był facetem, którego dziewczyna leżała w śpiączce już od miesiąca, a kretyn który to zrobił chodził po wolności, chociaż powinien od początku gnić w więzieniu. A najlepiej w tym o zaostrzonym rygorze. Gdyby tylko miał takie możliwości, postawiłby całe Seattle – i nie tylko – na nogi i zabronił zajmować się innymi sprawami. Bo to była jego Catherine.
Doskonale znał policyjne procedury i musiał się im podporządkować, by nie musieć oddać odznaki i broni, kończąc tym samym swoją pracę jako funkcjonariusz prawa. Nawet to, że pracował w tej branży nie było powodem by przyśpieszyć pracę jego kolegów po fachu, czy też do zrobienia czegoś ponad normę. Lecz to wszystko nie działało w ten sposób.
 Teraz przynajmniej wiedział co czują ludzie, którzy słyszą od policjanta:
- Jeszcze nie mamy nic nowego w tej sprawie, ale nasi ludzie wciąż szukają.
Odchylił głowę do tyłu, próbując chociaż trochę nad sobą zapanować, ale szło mu to bardzo marnie. Musiał chociaż na ten czas, kiedy siedział w gabinecie doktor Paige, zająć głowę czymś innym niż to, że człowiek, który skazał jego ukochaną na coś takiego, chodzi sobie bezkarnie po świecie. Chyba każdy na jego miejscu by to czuł. Bo tak właśnie działała miłość. Chcemy chronić naszych najbliższych, nawet jeśli mamy zapłacić za to najwyższą cenę. Chcemy sprawiać cierpienie tym, którzy zranili naszych ukochanych.
Skupił spojrzenie na kobiecie, zaciskając kciuk i palec wskazujący na nasadzie nosa. Przez kilka minut powtarzał sobie w myślach to, co usłyszał od pani doktor – która swoją drogą cierpliwie milczała, czekając aż przyswoi sobie wszystko. Stan wegetatywny – zdecydowanie musiał o tym poczytać, by dowiedzieć się jak najwięcej. Szanse były pół na pół i jedyne co mógł zrobić, to czekać oraz modlić się, by Cath do niego wróciła. Paige mówiła też o rehabilitacji; muzykoterapia, aromaterapia i tym podobne. Wspominała też, że im dłużej chory znajduje się w śpiączce, tym jego szanse na wybudzenie stają się mniejsze.
Catherine była w takim stanie dopiero – a może aż – około miesiąca, więc istniało większe prawdopodobieństwo, że się wybudzi. Miał nadzieję, że stanie się tak już niedługo. Musiała być tylko dostatecznie silna, by z tym wygrać. Będzie ufał, że słowa, które niegdyś od niej usłyszał, są prawdziwe:
- Póki będziesz we mnie wierzył, Carraway, dam radę zrobić wszystko.
I zamierzał wierzyć w nią do samego końca, nawet jeśli wszyscy inni już przestaną. Oczywiście istniało prawdopodobieństwo, że z biegiem czasu jego spojrzenie na całą sytuację może ulec zmianie. Ale nawet nie umiał sobie wyobrazić, że mógłby się poddać. Jeśli on by się poddał kiedykolwiek, dlaczego miałby wymagać od Catherine aby walczyła?
- Niech mi pani powie – odezwał się w końcu – czy Catherine będzie pamiętała wszystko,  gdy już się obudzi?
Gdy tylko zobaczył minę swojej rozmówczyni, zdał sobie sprawę, że odpowiedź może nie przypaść mu do gustu. I jak się później okazało, te przypuszczenia były jak najbardziej słuszne.
- Jak już panu wspominałam, panie Carraway, stan wegetatywny może trwać lata, a nawet dziesiątki lat by w dowolnym czasie zakończyć się przebudzeniem lub… w najgorszym wypadku, śmiercią. – Powoli zaczerpnęła powietrza, zanim dodała: - Następstwem śpiączki może być także zespół zamknięcia, ewentualnie Catherine może zatrzymać się na etapie minimalnej świadomości.
Poczuł jak zalewa go zimny pot. Może nie był lekarzem, ale nie trudno było się domyślić co oznaczał ostatni termin użyty przez panią doktor. Dodatkowo jeden z jego współpracowników miał styczność z takim człowiekiem, który był świadkiem w poważnym przestępstwie. Niestety, przez swój stan nikomu nie mógł pomóc
- Oczywiście po wybudzeniu wszystko może być w jak najlepszym porządku – zaczęła pośpiesznie. – Czy wie pan co to takiego zespół zamknięcia bądź stan minimalnej świadomości? – zapytała, na co zdołał jedynie pokręcić głową.
Ciężko mu było to wszystko zrozumieć, przyswoić. Jeszcze parę dni temu był szczęśliwy. Trwał na szkoleniu w przekonaniu, że gdy wróci, będzie go czekało bardzo miłe przywitanie ze strony dziewczyny. Tymczasem właśnie siedział w szpitalu, wysłuchując w jak ciężkim stanie jest Catherine. Wiedział, że to wszystko jest prawdą, jednakże… to było po prostu dla niego trudne.
- Więc zacznijmy od początku, panie Carraway – odezwała się blondynka, ścierając coś z biurka szybkim ruchem. – O stanie wegetatywnym już nieco opowiedziałam, ale może to rozszerzmy. W stanie wegetatywnym dochodzi do samodzielnej funkcji oddychania, a także do spontanicznej akcji serca. Może nawet wykonywać samodzielnie pewne ruchy, jednakże nie są one zaplanowane czy celowe. Pojawia się rytm snu i czuwania, ale niestety Catherine nie ma świadomości siebie i otoczenia. Naturalnie nie była w tym stanie od samego początku. Przez tydzień podtrzymywano jej parametry życiowe aparaturą. Później pojawiła się nieoczekiwana zmiana i…
- Nieoczekiwana? – wszedł jej w słowo, prostując się na krześle. – Co pani przez to rozumie? Że nie dawaliście jej żadnych szans?
Miał wrażenie, że ciągle się unosi i spada. Unosi i spada. Kobieta mówiła coś, co poprawiało położenie jego dziewczyny by w następnej chwili dodać coś, co je pogarszało. Już sam nie wiedział co powinien o tym wszystkim myśleć. A może też wszystko przez to, że nie spał odkąd tylko wsiadł do samolotu, który miał go zabrać do Cath i zmęczenie dawało mu się we znaki.
- Z przykrością muszę to stwierdzić, ale tak. Panna Ayars była w krytycznym stanie. Nie mogła samodzielnie oddychać, robiła to za nią aparatura. Podejrzewaliśmy, że nie przeżyje nawet dwudziestu czterech godzin. Na szczęście pańska dziewczyna jest silniejsza, niż się spodziewaliśmy. Oby tak było dalej.
Bóg jeden wiedział, że Christopher miał na to głęboką nadzieję. Z natury Catherine była osobą delikatną i kruchą. Ale w środku była silna. Przeszła w swoim życiu wiele, a mimo to los jej nie szczędził. Musiała to przezwyciężyć. On nie brał innej możliwości pod uwagę. Inna opcja dla niego nie istniała.
- Wracając do meritum, zespół zamknięcia niewiele różni się od stanu wegetatywnego i czasami jest ciężko odróżnić te dwa przypadki. Chory odzyskuje świadomość na tyle, że odbiera i rozumie co się wokół dzieje. Niestety, z powodu uszkodzeń nie jest ona w stanie wykonać żadnych – albo w lepszym wypadku prawie żadnych – ruchów. A przez to idzie, że również nie może komunikować się z otoczeniem.
Doktor Paige przerwała na moment, by zapytać go czy nie chce niczego do picia. Zaprzeczył grzecznie, wpatrując się przez cały czas w siedzącą przed nim kobietę.
- Podczas stanu minimalnej świadomości pojawiają się momenty świadomego kontaktu z otoczeniem. Często objawia się to jako, na przykład, drobne ruchy czy też gesty. Zmiany wyrazu twarzy, albo pierwsze formy kontaktu słownego. Czy wszystko jest dla pana zrozumiałe?
Ponownie jego odpowiedzią było jedynie pokiwanie głową. Rozumiał, aż za dobrze. Catherine mogła utknąć w tym stanie już… do końca swojego życia. Naprawdę, co ona takiego zrobiła? Miała dopiero dziewiętnaście lat, a swoje już przeszła. Teraz nie wiadomo czy kiedykolwiek jeszcze wypowie jedno słowo, czy będzie dane jej spełnić swoje marzenia.
Powinien się przespać. Wtedy spojrzy na sprawę otwartym i świeżym umysłem. Jednak sen nie zmieni tego co usłyszał i co się stało z Catherine. Chociaż taka alternatywa byłaby miła. Nie chciał jednak wracać do domu, nie chciał zostawiać dziewczyny. Wiele rzeczy mogłoby się wydarzyć gdy nie będzie go w pobliżu. Wiedział jednak, że nie będzie mógł siedzieć przy niej dwadzieścia cztery godziny na dobę, tak jakby tego chciał. Życie to nie książka, gdzie pielęgniarki – nie licząc jego incydentu w nocy – i lekarze pobłażliwie ignorują regulamin by kochankowie mogli spędzać ze sobą dnie i noce.
- Proszę wybaczyć, ale musimy skończyć, panie Carraway. – Kobieta wstała powoli, opierając dłonie na blacie biurka. – Moja praca nie polega jedynie na rozmawianiu o pacjentach. Nimi też muszę się zająć. Jednak jeśli będzie miał pan jakieś pytania…
- Jeszcze jedno – odezwał się, również się podnosząc. – Jakie obrażenia odniosła Catherine podczas wypadku? Nie licząc oczywiście uszkodzenia mózgu.
- Częściowego uszkodzenia – poprawiła go, ruszając do drzwi. – Na szczęście jeśli o to chodzi, nie jest najgorzej. Doszło do pęknięcia pięciu żeber. A także do złamania zamkniętego lewego uda. – Mówiła, wychodząc z Christopherem na korytarz. Ruszyła tylko w sobie znanym kierunku, a mężczyzna podążył za nią. – Podejrzewaliśmy uszkodzenie kręgosłupa, ale dzięki Bogu się myliliśmy. W takim przypadku na pewno skończyłoby się kalectwem, bo nie mielibyśmy jak jej rehabilitować. Oprócz tego miała mnóstwo siniaków i zadrapań. A teraz naprawdę, panie Carraway muszę zająć się swoją pracą.
- Rozumiem. – Kiwnął głową, zatrzymując się. Spojrzał na salę, gdzie leżała jego dziewczyna. – Dziękuję, pani doktor, że poświęciła mi pani czas.
W odpowiedzi kobieta skinęła mu głową i ruszyła w stronę recepcji. Jednak zatrzymała się i spojrzała na Carrawaya przez ramię.
- Proszę pamiętać, że w szpitalu obowiązują godziny odwiedzin. Każdy musi się do nich stosować. A dla pana nie będzie nikt robił wyjątku. Inaczej narobię panu problemów. Mam nadzieję, że to jasne.
Mimowolnie pomyślał, że każde groźby są karalne, a chyba kobiety nie poinformował jeszcze o tym, że pracował w policji. Uznał jednak, że lepie tego w żaden sposób nie komentować i jedynie pokiwał grzecznie głową. A gdy kobieta ruszyła dalej, skierował się sali sto dwanaście.
Drzwi były otwarte, jak w każdej innej sali. Zawahał się na moment przed wejściem do środka, ale w końcu przestąpił próg, wpatrując się w śpiącą dziewiętnastolatką. Jedyne co świadczyło o tym, że żyje, była ruchoma linia na niewielkim ekranie ukazująca pracę jej serca, a także powolne i delikatne unoszenie klatki piersiowej. Podszedł bliżej i przysiadł na metalowym krzesełku, łapiąc dłoń dziewczyny w swoje. Głaskał jej wierzch kciukiem, wpatrując się w spokojną i bladą twarz brunetki. Czuł w mostku nieprzyjemny ścisk, który utrudniał mu oddychanie.
Możliwe, że ona teraz nie cierpiała i nic jej nie bolało, ale ciężko mu było patrzeć na Catherine ze świadomością, że nie może jej w żaden pomóc. A zrobiłby wszystko, aby tylko ją z tego wyciągnąć. Nie wahałby się, nawet jeśli miałby skoczyć w ogień, spaść z przepaści czy oddać własne  życie. Jedyne co mógł chyba zrobić w takiej sytuacji to dopilnować, by ten, kto ją w to wpakował, zapłacił za swoje czyny.
- Obiecuję, że znajdę tę osobę – powiedział schrypniętym głosem, który wydawał mu się nie należeć do niego. A do tego jakby dobiegał z daleka. – Nie spocznę, póki ten ktoś nie zapłaci za to co ci zrobił, laleczko.
Pochylił się, by ucałować jej policzek i wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał. Coś, co go zaskoczyło i przez chwilę myślał, że przez zmęczenie ma zwidy i halucynacje. Szczupłe palce dziewczyny zacisnęły się na jego dłoni. Jednak to nie to sprawiło, że jego serce się zatrzymało. Dodatkowo Catherine bardzo powoli otworzyła oczy.


Jest rozdział! W końcu. Jestem leniem, wiem. Ale też nie zawsze mam czas by usiąść i się zabrać za pisanie. Ale wczorajszy dzień poświęciłam i połowa rozdziału powstała. Dzisiaj ładnie dokończyłam i... chyba jestem zadowolona z tego rozdziału. Wiedziałam co chcę w nim zawrzeć, a końcówkę wymyśliłam tak naprawdę... na końcu. Rozmowa z doktor Paige miała wyjść krótsza, tak przynajmniej myślałam, gdy rozdział kreował się w mojej głowie, ale nowe informacje musiałam napisać i mam nadzieję, że nic nie pomyliłam. A jeśli tak – proszę nie krzyczeć. Pamiętajcie, że nie skończyłam medycyny! :) Co do retrospekcji na początku... W ten sposób zapoznam was z całą historią Chrisa i Cath :) Mam nadzieję, że wam również będzie się podobało i zostaniecie ze mną dłużej.

Mrs.Cross!

Obserwatorzy