10 sierpnia 2016

Rozdział 3

Seattle, rok 2016.

Wracając do Seattle, w jego głowie zrodziły się różne scenariusze. Od początku podejrzewał, że coś złego się stało, choć miał nadzieję, że jest jedynie przewrażliwiony, że powód jest banalnie prosty. Na przykład mogli zgubić list na poczcie. Przez całą drogę do domu miał nadzieję, która została spalona w mgnieniu oka, jak skrawek papieru. Jego życie w ciągu tej krótkiej chwili legło w gruzach. Złamało go, choć przez długi czas sobie na to nie pozwalał.
Bo zły nie był. Bynajmniej. Był po prostu wściekły. Na wszystko i wszystkich. Na Amandę i na swojego ojca za to, że nie raczyli do niego zadzwonić. Na siebie. Za to, że go tu nie było. Gdyby nie wyjechał na to przeklęte szkolenie, być może nic by się nie stało. A tak był oddalony o setki kilometrów, nie mając zielonego pojęcia o niczym.
Patrzył się na matkę swojej dziewczynę z nieskrywanym szokiem i wściekłością. Miał ochotę coś rozwalić.
- Dlaczego? – wycedził przez zaciśnięte zęby, a dłonie ściskał w pięści aż pobielały mu knykcie. Każde słowo było przesączone furią, jaka go ogarniała. – Dlaczego. Nikt. Nie. Zadzwonił?!
- Christopher… proszę cię, dziecko uspokój się. – Wyciągnęła do niego rękę, ale jego spojrzenie skutecznie ją powstrzymało i cofnęła trzęsącą się dłoń, przyciskając ją do brzucha. – To za poważna sprawa na telefon. Nie mogłam…
- Gówno mnie to obchodzi! – warknął, cały się trzęsąc. – Miałem prawo wiedzieć, Amando. Nie uważasz, że powinnaś do mnie zadzwonić, do cholery? Jestem z nią! Powinienem być przy niej od początku!
Wiedział, że dla tej kobiety też to wszystko jest ciężkie, ale nie obchodziło go to. Był na nią wściekły za ukrywanie tak poważniej sprawy jak pobyt Catherine w szpitalu. Wziął głęboki wdech, powoli wypuścił powietrze z płuc i zadał pytanie, które teraz najbardziej go nurtowało:
- Co jej jest?
Amanda uciekła wzrokiem i zaczęła bawić się troczkami przy swoich spodniach. Była słabą osobą, powinien się z nią inaczej obchodzić, ale nie potrafił się w tamtej chwili zdobyć nawet na odrobinę ciepła czy zrozumienia. Powinna mu, kurwa, powiedzieć! Do tego widział, że jest podpita i to podsycało jedynie jego rozdrażnienie. Miał ochotę mocno potrząsnąć tą kobietą, ale z trudem udawało mu się powstrzymać. Nie dość, że nie poinformowała go o pobycie Cath w szpitalu, to teraz jeszcze uparcie milczała, wystawiając jego cierpliwość na próbę. Już miał się znów odezwać, ale kobieta go uprzedziła.
- Catherine miała wypadek – mruknęła bełkotliwym tonem, przeczesując palcami swoje brązowe włosy. – Jest w śpiączce. Może się nigdy nie obudzić.
Miał wrażenie, że ziemia zapada mu się pod nogami. Nie potrzebował więcej wyjaśnień. Nie w tamtej chwili. Z trudem udało mu się zapytać w jakim szpitalu leży dziewczyna i w następnej chwili siedział w taksówce. Jak przez mgłę słyszał pytania taksówkarza, dokąd ma się udać. Spojrzał na profil mężczyzny, jakby pochodził z innej planety.
- Na First Hill. Harborview Media Center – wykrztusił, zapadając się w fotelu.
Życie czasami ulega zmianie i człowiek nie od razu potrafi to sobie przyswoić. Lecz to nieprawda, że słysząc złą wiadomość pierwszą reakcją z naszej strony jest niedowierzanie. Wręcz przeciwnie. Człowiek od razu jest świadom, że to co usłyszał, dzieje się naprawdę. Nasz mózg rejestruje tę wiadomość w mgnieniu oka. Serce na moment staje, by po chwili wznowić swoje bicie, lecz z wzmocnioną siłą. Nie tylko akceptujesz, ale także rozumiesz to, co się wydarzyło.
On też wszystko rozumiał. Bardziej niżby chciał.
Czuł ból. Rozdzierający ból, który zżerał go od środka niczym kwas. Nie mógł jej stracić. Po prostu nie mógł. Ta myśl nie mieściła mu się w głowie i nie potrafił sobie tego wszystkiego wyobrazić. Nie chciał tego sobie wyobrażać. Musiał  wierzyć, że będzie dobrze, choć to samo w sobie brzmiało tak naiwnie.
Wtargnął do szpitala, wejściem dla personelu, nie przejmując się tym, że jest już późno po północy i pora odwiedzin dawno już minęła. Lepiej byłoby dla wszystkich, by teraz nie próbowali go zatrzymać. Inaczej nie mógł być pewien, czy nie posunąłby się do rękoczynów. Pulchniutka pielęgniarka w podeszłym wieku ruszyła w jego kierunku, ale zaraz się zatrzymała widząc chłód i wściekłość bijące z jego błękitnych oczu. I słusznie, pomyślał naciskając klamkę do pokoju sto dwanaście.
Otworzyły się powoli, jakby w spowolnionym tempie ukazując to, co kryło się po drugiej stronie. Wstrzymał oddech, a jego serce zamarło. To właśnie wtedy wszystko z niego uleciało, jak powietrze z balonika. Jakby ktoś przebił go szpilką. Musiał przytrzymać się futryny, bo nagle nogi zrobiły mu się jak z waty. Gdyby ktoś wbił mu zardzewiały nóż w plecy, mniej by bolało. Ból był jedynym co w tej chwili czuł. Nikt nie mógł sobie wyobrazić jak bardzo cierpiał. A i w słowach nie dałoby się tego ująć.
W niewielkiej sali paliło się tylko światło nad łóżkiem, łagodnie oświetlając spokojną twarz dziewczyny. Wyglądała jakby spała. I tak też było w rzeczywistości, lecz mógł to być już sen wieczny. Mogła już nigdy nie otworzyć oczu, nie rzucić mu tego zadziornego spojrzenia, gdy się z nim drażniła, a bardzo to lubiła. Mógł już nigdy nie zobaczyć jej uśmiechu, nie usłyszeć jej głosu. I może były to ckliwe myśli, całkowicie niepodobne do Christophera Carrawaya, ale miał to gdzieś. Jedynie ona go w tej chwili obchodziła.
Z mocno bijącym sercem podszedł do łóżka, na którym leżała Catherine. Wyglądała na spokojną, jakby nic jej nie dręczyło oraz nie bolało i miał nadzieję, że tak jest też w rzeczywistości. Jedynie myśl, że nie cierpiała była dla niego pocieszeniem, choć nie zniszczyła bólu, jaki czuł wewnątrz siebie.
Przyklęknął przy jej łóżku, chwytając w dłoń jej własną, która była przyjemnie ciepła w dotyku i delikatnie ją ścisnął, jakby mocniejszy ucisk mógł jej zaszkodzić. Żywił głupią nadzieję, że uścisk zostanie oddany, ale się nie doczekał. Jej palce pozostały nieruchome. Chyba właśnie wtedy pierwsze łzy spłynęły po jego policzkach. Nie zamierzał hamować swoich uczuć, choć niewątpliwe by potrafił. A może w tym przypadku nawet jego umiejętności do niczego by się nie zdały. Oparł łokcie na materacu, a usta przycisnął do wnętrza jej dłoni, zaciskając powieki, spod których płynęło coraz więcej łez.
Wiesz, że gdy facet pozwala sobie na łzy, to znaczy że naprawdę kocha?
Słowa Cath rozbrzmiały w jego głowie tak wyraźnie, jakby naprawdę je wypowiedziała. Wiedział jednak, że to jedynie wytwór jego wyobraźni.
- Laleczko…
Nie mógł wypowiedzieć nic więcej, bo głos mu się załamał. Po raz pierwszy w swoim życiu wybuchł płaczem, a jego ciało zaczęło się trząść. Wiedział, że musiał być silny. Dla niej, bo tego właśnie by po nim oczekiwała. Nie chciałaby żeby płakał, szczególnie z jej powodu. Ale nie potrafił. Nie w tej chwili. Nie mógł być teraz twardy, widząc ją taką kruchą i bezbronną, jakby silniejsze szarpnięcie mogło zrobić jej poważną krzywdę. Wcześniej się bał, że ich miłość nie będzie wystarczająco silna, by przetrwać miesiące rozłąki. Co w tamtej chwili wydawało się tam trywialne, że aż głupie. Teraz się bał, że ich uczucie nie jest wystarczająco silne, by Catherine wygrała. Musiał jednak wierzyć, że tak nie będzie. Że ich miłość będzie wystarczającym ogniwem, by wygrała tę wojnę.
Nawet jeśli przyjdzie mu czekać lata, zaczeka. Będzie czekał nawet do śmierci. Obiecał jej być zawsze i tego będzie się trzymał.
- Powiedziałaś, że będziesz czekała na mój powrót – zaczął schrypniętym głosem, a łzy nie przestawały płynąć. Odsunął się nieznacznie, nie puszczając jej dłoni i spojrzał na jej spokojną buzię. – Teraz ja będę czekał. Choćby nie wiem jak długo, Catherine. Wiedziałaś, że do ciebie wrócę. Teraz ja będę wierzył, że ty wrócisz do mnie. Musisz wrócić, laleczko.
Wyjechał na szkolenie mające trwał pół roku i to miało być coś w rodzaju próby dla ich związku. Wiedział, że ona też się bała, choć nigdy tego nie przyznała. Kilometry okazywały się przeszkodą dla wielu par. Nawet tych będących ze sobą kilka lat. A on i Catherine? Ich związek nie był otoczony silnym i trwałym murem, nie miał długiego statusu, ale był za to zbudowany na fundamentach mocnej, kilkuletniej przyjaźni.
Powinno go nie być w Seattle jeszcze przez cztery miesiące, ale musiał wrócić wcześniej. Choć odpowiedniejszy termin dla jego szkolenia to raczej poligon. Każdy dzień zaczynali od piątej rano. Mieli piętnaście minut na przygotowanie się, a następnie robili kilka okrążeń wokół całej jednostki. Nie mogli mieć też ze sobą żadnych nowinek technologicznych, by się za bardzo nie rozpraszać. Więc jedynym sensownym komunikatorem z bliskimi było pisanie listów. I ta perspektywa strasznie podobała się Catherine, choć musieli czekać na swoje odpowiedzi po kilka dni a nie kilka minut czy godzin. To jednak im nie przeszkadzało. A przynajmniej jemu. Pierwszy miesiąc nie był zły, w porównaniu z drugim.
Szkolenia odbywały się poza obozem, w samym środku jakiejś dziczy i przebywali tam jakieś dwadzieścia pięć dni. Nie dostawali też listów. Wszystkie miały czekać na niego w obozie i mieli je dostać po powrocie. On jednak nie dostał nic.
Wzbudziło w nim to na początku niepokój, a potem lęk, który spoczywał na jego żołądku jak ciężki kamień. To było dziwne, że niedostanie jednej koperty tak bardzo potrafiło człowieka zmartwić. Przeczekał jeszcze kilka dni, wmawiając sobie różne rzeczy, ale nadal nic nie przyszło. Dlatego rzucił wszystko i wrócił.
Całą podróż do domu, a to było ładnych parę godzin, które niemiłosiernie mu się dłużyły, siedział jak na szpilkach, wymyślając możliwe scenariusze. Musiał przyznać sam przed sobą, że przez chwile pomyślał nawet, że pojawił się ktoś inny. Tylko znał Catherine i wiedział, że z tego powodu nie przestałaby do niego pisać. Może zmieniłby się charakter listów, ale nie byłoby z jej strony ciszy przez miesiąc. Tylko nigdy nie pomyślałby, że jego dziewczyna leżała w śpiączce przez cały ten czas.
Nie wiedział ile czasu minęło, gdy tak klęczał na podłodze, ale do sali weszła pielęgniarka, która wcześniej powstrzymała się przed zatrzymaniem go.
- Proszę pana, tutaj nie można przebywać. Jest już dawno po godzinach odwiedzin. Proszę opuścić salę, albo będę zmuszona wezwać ochronę.
Spojrzał na kobietę niechętnie, rękawem koszuli przecierając policzki. Jeśli będzie trzeba, przekupi pielęgniarkę żeby nie zwracała na niego uwagi. Chociaż będąc policjantem doskonale zdawał sobie sprawę, że takie postępki nie są mile widziane. Szczególnie jeśli dopuszcza się ich funkcjonariusz prawa. Ale w dupie to miał. Inni policjanci dają się przekupić, to czemu on nie może przekupić kogoś? Musiał zostać przy niej. Chociaż na tę jedną noc. Nawet jeśli jego przekupstwo wyszłoby na jaw i wyleciałby z pracy. Może i nie myślał racjonalnie w danej chwili, ale na jego miejscu wiele osób funkcjonowałoby podobnie.
Podniósł się powoli, uważając żeby nie zrobić krzywdy dziewczynie i wziął głęboki wdech, by jego głos nie brzmiał już tak słabo, jak podejrzewał, że mógłby.
- Nie mogę jej zostawić – wyszeptał, jak gdyby głośniejszy ton mógł zbudzić dziewczynę. Gdyby tak to działało, zacząłby wrzeszczeć. – Muszę tu zostać.
- Nigdy wcześniej tu pana nie widziałam. Kim pan jest?
Skrzyżowała ramiona na piersiach, mierząc go uważnym wzrokiem. Teraz najwyraźniej nie bała się z nim wdawać w konfrontację, bo zamiast wściekłości z jego oczu biło cierpienie. Poczuł się bezbronny i wyrzuty uderzyły w niego ze zdwojoną siłą.
- Dopiero wróciłem – przyznał głosem przepełnionym bólem, a wzrok ponownie utkwił w swojej dziewczynie. – Nie miałem pojęcia, że coś jej jest. Dwa miesiące byłem na szkoleniu. Niedawno się dowiedziałem, że połowę tego czasu ona tu leży. I... może się już nigdy więcej nie obudzić. – Te słowa ciężko przeszły przez jego gardło, odruchowo ścisnął dłoń Catherine. – Niech pani zrozumie. Muszę tu zostać – powtórzył, spoglądając kątem oka na pielęgniarkę, a w jego głosie wyczuwalna była błagalna nuta.
Kobieta najwyraźniej rozważała jego słowa, bo przez jakiś czas milczała. Kiedy na nią spojrzał, gładziła swoje blond włosy upięte w kok. Nie wiedział czy ochroniarze uznaliby jego odznakę policyjną za coś w rodzaju przepustki, więc wolałaby żeby pielęgniarka okazała się wielkoduszna. W innym wypadku będzie musiał znaleźć jakieś inne rozwiązania sytuacji. W końcu westchnęła i opuściła ręce.
- Dobrze. Ale tylko dzisiaj – zastrzegła. – Gdyby ktoś pana tu znalazł, mnie proszę w to nie mieszać.
Pomimo sytuacji zdobył się na nikły uśmiech i ledwo zauważalnie skinął kobiecie głową, dziękując cicho i usiadł na plastikowym krzesełku. Złożył delikatny pocałunek na dłoni Catherine i jego głos zatrzymał pielęgniarkę, która już otwierała drzwi by wyjść.
- O co chodzi?
- Jak poważny jest jej stan? – zapytał, nie odrywając wzroku od ukochanej.
W sali zapanowała cisza. Najwyraźniej pielęgniarka zastanawiała się co może mu zdradzić, a czego nie. On też się nie odzywał, czekając cierpliwie na odpowiedź, choć tak naprawdę bardzo się jej bał. Wsłuchiwał się za w spokojny oddech Catherine i obserwował jak jej klatka piersiowa powoli się unosi, by następnie opaść.
- Wiem tylko tyle, że przywieziono ją w bardzo ciężkim stanie po wypadku. Nie miałam zmiany, gdy to się stało, proszę pana. Na pewno była przytomna w karetce przez parę minut. Żeby uzyskać więcej informacji musiałby pan porozmawiać z lekarzem.
Z tym akurat miało nie być problemów. Jakieś dwa lata temu Catherine wpisała go jako osobę upoważnioną do udzielania wszelkich informacji gdyby coś się stało. Na pewno nie podejrzewała wtedy, że to będzie przydatne w takich okolicznościach. On też nie. Wolałby żeby to wcale się nie wydarzyło. I jego bezsilność go dobijała.
- Rozumiem, ale... dlaczego ona jest w śpiączce? Coś musiało spowodować ten stan, prawda?
Kiedy spojrzał na pielęgniarkę, ta akurat kręciła głową.
- Śpiączkę może wywołać wiele przyczyn. Chociażby zwykła depresja. Jednak w jej przypadku doszło do śpiączki przez częściowe uszkodzenie mózgu. Niestety, tylko tyle informacji mogę panu udzielić.
Nigdy nie miał styczności ze śpiączką i niewiele o niej wiedział. Takie rzeczy wydawały mu się dziać jedynie w filmach czy książkach, ale nie w prawdziwym życiu. Podobno chory słyszy gdy się do niego mówi. Ale czy to prawda czy też może historyjka wyssana z palca, mająca na celu pocieszyć rodzinę – tego nie wiedział.
- Obudzi się, prawda? – zapytał, choć na to pytanie odpowiedzi bał się chyba najbardziej. Jego głos zabrzmiał jakby nie należał wcale do niego. Wydawał się jakiś obcy, odległy.
- Tego nikt nie może zagwarantować, proszę pana. Tutaj decyduje jedynie ona sama. To, jak silną ma wolę życia. Lekarze, ani nikt inny nic nie mogą z tym zrobić. Przykro mi.
Po tych słowach pielęgniarka wyszła, a on znów zaczął płakać.
Może się już nie obudzić. Wiedział to od początku, gdy tylko Amanda mu powiedziała o śpiączce. Tylko takiej ewentualności nie przyjmował. Jednak usłyszeć to od pielęgniarki to coś innego. Tylko, że tego nie było w jego scenariuszu szczęśliwej przyszłości Catherine i Christophera. W ich scenariuszu.
Musiał zatem wierzyć. To jedyne co mu pozostało i zamierzał trzymać się tego jak tonący brzytwy. Choć wiedział, że nadzieja jest najgorszą z przyjaciółek. Może zmiażdżyć ci serce.


Dzień dobry!
Dziękuję przede wszystkim za komentarze pod poprzednią notką! Nie spodziewałam się, że rozdział uda mi się napisać tak szybko – jak na mnie. Zważywszy na moją sytuację, o której wiedzą nieliczni. I to chyba właśnie tym nielicznym trzymam się lepiej niż podejrzewałam. I to dzięki tej grupce ten rozdział jest. A szczególnie dzięki Ness. Wierzcie mi, posiadanie takiego przyjaciela to skarb. Dziękowałam Ci wiele razy, dziękuję po raz kolejny.
Ness, Gabi, Klaudia proszę się nie wpatrywać zbyt długo w Ian'a, jasne? 
No i co ja mogę... Rzadko się zdarza, ale rozdział mnie zadowala. Mógłby być lepszy, ale... no cóż. Jest tak, jak miało być na początku. Kolejny rozdział będzie... inny. Ale nic nie zdradzam – przekonacie się sami. 

Ściskam,
Mrs.Cross!

Obserwatorzy