11 listopada 2016

Rozdział 5

Przez mniej więcej połowę drogi panowała pomiędzy nimi idealna cisza, przerywana jedynie cichym mruczeniem silnika oraz dźwiękami dobiegającymi z zewnątrz. Christopher skupiał się na drodze, trzymając jedną rękę na kierownicy sprawnie nią manewrując, a drugą na dźwigni biegów. Natomiast dziewczyna wyglądała przez cały czas przez boczną szybę, obserwując mijane budynki i ludzi.
Nie była to jednak nieprzyjemna cisza, jedna z tych, kiedy każdy wyszukuje gorączkowo w głowie nawet błahego tematu, byle tylko zacząć rozmawiać. Nie było pomiędzy nimi ukradkowych spojrzeń, wymuszonych uśmiechów. W powietrzu nie wisiało napięcie, które dałoby się pokroić nożem i żadne z nich nie czuło się skrępowane, każde pochłonięte swoimi rozmyślaniami.
Zastanawiał się przez chwilę, co może dziewczynie chodzić po głowie. Szybko jednak doszedł do wniosku, że nie chciał tego wiedzieć. Miała piętnaście lat, a z doświadczenia wiedział, że umysły nastolatków mogą być niebezpiecznymi rejonami. Sami przecież był nastolatkiem, ale też był policjantem i miał do czynienia z jej rówieśnikami. Także swoje już wiedział.
- A więc ratujesz młode dziewczyny z opresji? – usłyszał cichy głos swojej towarzyszki, a kiedy zerknął w jej stronę zauważył, że jest odwrócona w jego stronę.
- Można tak powiedzieć. – Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie. – Ale mam też w zwyczaju ratować staruszki, łapać złych ludzi i pouczać. Wszystko to, co mam w swoich obowiązkach jako policjant. Młode dziewczyny to tylko przyjemny dodatek – dodał w żartach.
- I mam ci niby uwierzyć na słowo, że w swojej pracy nie liczysz na to, że dziewczyny będą uznawały cię za bohatera i będziesz miał większe powodzenie? – wyrzucała z siebie słowa jak z karabinu maszynowego i po wszystkim musiała głośno zaczerpnąć powietrza.
Christopher nie odpowiadał przez chwilę, wykorzystując ten czas na drobne przemyślenia. Musiał przyznać, że w słowach dziewczyny było ziarno prawdy. Ale nie w takim kontekście, że chodziło o niego. Kilkukrotnie był świadkiem jak inny policjant nie wypisywał mandatu, ale w nagrodę wracał do radiowozu zaopatrzony w kolejny numer telefonu. Coś było w powiedzeniu „Za mundurem panny sznurem” i niejeden funkcjonariusz raczył to wykorzystać.
Carraway oczywiście święty nie był, bo takich ludzi po prostu na świecie nie było, ale praca była dla niego pracą, którą traktował jak najbardziej poważnie. Życie osobiste odbywało się poza służbą. Już jakiś czas temu nauczył się oddzielać od siebie te dwie sprawy.
- Rozumiem, że masz wątpliwości, Catherine – zaczął spokojnie, ruszając powoli, gdy światło zmieniło się na zielone. – W tych czasach to jednak nic dziwnego. Coraz mniej ludzi ufa policji. – Pokręcił głową. Przecież człowiek powinien czuć się bezpieczny, a nie zawsze tak jest. Zrobić z tym nic nie mógł, więc musiał jedynie być biernym obserwatorem. – Mało jest policjantów z powołania, ale możesz mi wierzyć, że tacy się jeszcze zdarzają. I wcale ich ze świecą szukać nie trzeba.
- Jeszcze – mruknęła pod nosem, mrużąc delikatnie oczy na coś, co widziała za przednią szybą. – Dlaczego zostałeś policjantem, Chris? Masz powód czy to jest takie… po prostu?
- Chyba nie ma takiego po prostu w niczym, Catherine. Jest zawsze powód w każdej rzeczy. Dlaczego kupujesz taki produkt, a nie inny? Bo tak jest wygodniej, taniej, albo jeszcze coś innego. Powód może być bardzo błahy, ale zawsze jest. Tak jak, co sama zresztą zauważyłaś, powodem może być zdobywanie numerów.
- Może. Czy to w ogóle jest istotne? Nie prosiłam cię o żadne filozofowanie. W ogóle się na tym nie znam.
- Na filozofowaniu? – Mrugnął do niej konspiracyjnie. – Ja też nie. Zawsze tylko udaję. – Wziął głęboki wdech i spoważniał. – Już jako dziecko chciałem iść do policji. Oglądałem programy z policjantami i pragnąłem być tacy jak oni. W końcu tam większość policjantów jest dobra, nie? Mój tata wątpił w to, że gdy dorosnę to pragnienie nadal będzie żywe, ale jak widać nic się nie zmieniło. Chciałem po prostu… robić coś dobrego dla ludzi. Pomagać im.
- To wszystko? – zapytała cichutko, marszcząc delikatnie brwi.
- Nie – odpowiedział krótko, nie zamierzając wyjawiać nic więcej.
Nie był typem, który zwierza się ze wszystkiego swojej sąsiadce, która na dodatek ma piętnaście lat i nigdy wcześniej praktycznie z nią nie rozmawiał.
~*~
Przez dłuższą chwilę po prostu nie wiedział co ma powiedzieć i zapomniał jak się używa języka. Byli uczeni, że nie mogą dać się zaskakiwać, bo to wtedy daje przeciwnikowi kilka sekund przewagi. A nawet jedna może zdziałać wiele. Jednak jeśli ma się do czynienia z informacjami dotyczącymi ukochanej osoby, to jest zupełnie inna sprawa. Poza tym to nie była żadna bitwa, atak ani nic z tych rzeczy. To było…
- Chce mi pani powiedzieć, że… nie znaleziono sprawcy, chociaż minął już miesiąc? – zapytał, a w jego głosie było słychać wyraźne, stalowe nuty.
Był wściekły i przypadkowo miało się oberwać doktor Paige, która przecież nie jest odpowiedzialna za sprawców. Jako policjant doskonale wiedział, że niektóre sprawy są bardzo skomplikowane i wymagają od nich dużo czasu oraz poświęcenia. A bywają też sprawy, których nie da się rozwiązać i dostają rozkaz z góry, by odkładać sprawę na półkę. W tamtych chwilach był jedynie policjantem.
Teraz był facetem, którego dziewczyna leżała w śpiączce już od miesiąca, a kretyn który to zrobił chodził po wolności, chociaż powinien od początku gnić w więzieniu. A najlepiej w tym o zaostrzonym rygorze. Gdyby tylko miał takie możliwości, postawiłby całe Seattle – i nie tylko – na nogi i zabronił zajmować się innymi sprawami. Bo to była jego Catherine.
Doskonale znał policyjne procedury i musiał się im podporządkować, by nie musieć oddać odznaki i broni, kończąc tym samym swoją pracę jako funkcjonariusz prawa. Nawet to, że pracował w tej branży nie było powodem by przyśpieszyć pracę jego kolegów po fachu, czy też do zrobienia czegoś ponad normę. Lecz to wszystko nie działało w ten sposób.
 Teraz przynajmniej wiedział co czują ludzie, którzy słyszą od policjanta:
- Jeszcze nie mamy nic nowego w tej sprawie, ale nasi ludzie wciąż szukają.
Odchylił głowę do tyłu, próbując chociaż trochę nad sobą zapanować, ale szło mu to bardzo marnie. Musiał chociaż na ten czas, kiedy siedział w gabinecie doktor Paige, zająć głowę czymś innym niż to, że człowiek, który skazał jego ukochaną na coś takiego, chodzi sobie bezkarnie po świecie. Chyba każdy na jego miejscu by to czuł. Bo tak właśnie działała miłość. Chcemy chronić naszych najbliższych, nawet jeśli mamy zapłacić za to najwyższą cenę. Chcemy sprawiać cierpienie tym, którzy zranili naszych ukochanych.
Skupił spojrzenie na kobiecie, zaciskając kciuk i palec wskazujący na nasadzie nosa. Przez kilka minut powtarzał sobie w myślach to, co usłyszał od pani doktor – która swoją drogą cierpliwie milczała, czekając aż przyswoi sobie wszystko. Stan wegetatywny – zdecydowanie musiał o tym poczytać, by dowiedzieć się jak najwięcej. Szanse były pół na pół i jedyne co mógł zrobić, to czekać oraz modlić się, by Cath do niego wróciła. Paige mówiła też o rehabilitacji; muzykoterapia, aromaterapia i tym podobne. Wspominała też, że im dłużej chory znajduje się w śpiączce, tym jego szanse na wybudzenie stają się mniejsze.
Catherine była w takim stanie dopiero – a może aż – około miesiąca, więc istniało większe prawdopodobieństwo, że się wybudzi. Miał nadzieję, że stanie się tak już niedługo. Musiała być tylko dostatecznie silna, by z tym wygrać. Będzie ufał, że słowa, które niegdyś od niej usłyszał, są prawdziwe:
- Póki będziesz we mnie wierzył, Carraway, dam radę zrobić wszystko.
I zamierzał wierzyć w nią do samego końca, nawet jeśli wszyscy inni już przestaną. Oczywiście istniało prawdopodobieństwo, że z biegiem czasu jego spojrzenie na całą sytuację może ulec zmianie. Ale nawet nie umiał sobie wyobrazić, że mógłby się poddać. Jeśli on by się poddał kiedykolwiek, dlaczego miałby wymagać od Catherine aby walczyła?
- Niech mi pani powie – odezwał się w końcu – czy Catherine będzie pamiętała wszystko,  gdy już się obudzi?
Gdy tylko zobaczył minę swojej rozmówczyni, zdał sobie sprawę, że odpowiedź może nie przypaść mu do gustu. I jak się później okazało, te przypuszczenia były jak najbardziej słuszne.
- Jak już panu wspominałam, panie Carraway, stan wegetatywny może trwać lata, a nawet dziesiątki lat by w dowolnym czasie zakończyć się przebudzeniem lub… w najgorszym wypadku, śmiercią. – Powoli zaczerpnęła powietrza, zanim dodała: - Następstwem śpiączki może być także zespół zamknięcia, ewentualnie Catherine może zatrzymać się na etapie minimalnej świadomości.
Poczuł jak zalewa go zimny pot. Może nie był lekarzem, ale nie trudno było się domyślić co oznaczał ostatni termin użyty przez panią doktor. Dodatkowo jeden z jego współpracowników miał styczność z takim człowiekiem, który był świadkiem w poważnym przestępstwie. Niestety, przez swój stan nikomu nie mógł pomóc
- Oczywiście po wybudzeniu wszystko może być w jak najlepszym porządku – zaczęła pośpiesznie. – Czy wie pan co to takiego zespół zamknięcia bądź stan minimalnej świadomości? – zapytała, na co zdołał jedynie pokręcić głową.
Ciężko mu było to wszystko zrozumieć, przyswoić. Jeszcze parę dni temu był szczęśliwy. Trwał na szkoleniu w przekonaniu, że gdy wróci, będzie go czekało bardzo miłe przywitanie ze strony dziewczyny. Tymczasem właśnie siedział w szpitalu, wysłuchując w jak ciężkim stanie jest Catherine. Wiedział, że to wszystko jest prawdą, jednakże… to było po prostu dla niego trudne.
- Więc zacznijmy od początku, panie Carraway – odezwała się blondynka, ścierając coś z biurka szybkim ruchem. – O stanie wegetatywnym już nieco opowiedziałam, ale może to rozszerzmy. W stanie wegetatywnym dochodzi do samodzielnej funkcji oddychania, a także do spontanicznej akcji serca. Może nawet wykonywać samodzielnie pewne ruchy, jednakże nie są one zaplanowane czy celowe. Pojawia się rytm snu i czuwania, ale niestety Catherine nie ma świadomości siebie i otoczenia. Naturalnie nie była w tym stanie od samego początku. Przez tydzień podtrzymywano jej parametry życiowe aparaturą. Później pojawiła się nieoczekiwana zmiana i…
- Nieoczekiwana? – wszedł jej w słowo, prostując się na krześle. – Co pani przez to rozumie? Że nie dawaliście jej żadnych szans?
Miał wrażenie, że ciągle się unosi i spada. Unosi i spada. Kobieta mówiła coś, co poprawiało położenie jego dziewczyny by w następnej chwili dodać coś, co je pogarszało. Już sam nie wiedział co powinien o tym wszystkim myśleć. A może też wszystko przez to, że nie spał odkąd tylko wsiadł do samolotu, który miał go zabrać do Cath i zmęczenie dawało mu się we znaki.
- Z przykrością muszę to stwierdzić, ale tak. Panna Ayars była w krytycznym stanie. Nie mogła samodzielnie oddychać, robiła to za nią aparatura. Podejrzewaliśmy, że nie przeżyje nawet dwudziestu czterech godzin. Na szczęście pańska dziewczyna jest silniejsza, niż się spodziewaliśmy. Oby tak było dalej.
Bóg jeden wiedział, że Christopher miał na to głęboką nadzieję. Z natury Catherine była osobą delikatną i kruchą. Ale w środku była silna. Przeszła w swoim życiu wiele, a mimo to los jej nie szczędził. Musiała to przezwyciężyć. On nie brał innej możliwości pod uwagę. Inna opcja dla niego nie istniała.
- Wracając do meritum, zespół zamknięcia niewiele różni się od stanu wegetatywnego i czasami jest ciężko odróżnić te dwa przypadki. Chory odzyskuje świadomość na tyle, że odbiera i rozumie co się wokół dzieje. Niestety, z powodu uszkodzeń nie jest ona w stanie wykonać żadnych – albo w lepszym wypadku prawie żadnych – ruchów. A przez to idzie, że również nie może komunikować się z otoczeniem.
Doktor Paige przerwała na moment, by zapytać go czy nie chce niczego do picia. Zaprzeczył grzecznie, wpatrując się przez cały czas w siedzącą przed nim kobietę.
- Podczas stanu minimalnej świadomości pojawiają się momenty świadomego kontaktu z otoczeniem. Często objawia się to jako, na przykład, drobne ruchy czy też gesty. Zmiany wyrazu twarzy, albo pierwsze formy kontaktu słownego. Czy wszystko jest dla pana zrozumiałe?
Ponownie jego odpowiedzią było jedynie pokiwanie głową. Rozumiał, aż za dobrze. Catherine mogła utknąć w tym stanie już… do końca swojego życia. Naprawdę, co ona takiego zrobiła? Miała dopiero dziewiętnaście lat, a swoje już przeszła. Teraz nie wiadomo czy kiedykolwiek jeszcze wypowie jedno słowo, czy będzie dane jej spełnić swoje marzenia.
Powinien się przespać. Wtedy spojrzy na sprawę otwartym i świeżym umysłem. Jednak sen nie zmieni tego co usłyszał i co się stało z Catherine. Chociaż taka alternatywa byłaby miła. Nie chciał jednak wracać do domu, nie chciał zostawiać dziewczyny. Wiele rzeczy mogłoby się wydarzyć gdy nie będzie go w pobliżu. Wiedział jednak, że nie będzie mógł siedzieć przy niej dwadzieścia cztery godziny na dobę, tak jakby tego chciał. Życie to nie książka, gdzie pielęgniarki – nie licząc jego incydentu w nocy – i lekarze pobłażliwie ignorują regulamin by kochankowie mogli spędzać ze sobą dnie i noce.
- Proszę wybaczyć, ale musimy skończyć, panie Carraway. – Kobieta wstała powoli, opierając dłonie na blacie biurka. – Moja praca nie polega jedynie na rozmawianiu o pacjentach. Nimi też muszę się zająć. Jednak jeśli będzie miał pan jakieś pytania…
- Jeszcze jedno – odezwał się, również się podnosząc. – Jakie obrażenia odniosła Catherine podczas wypadku? Nie licząc oczywiście uszkodzenia mózgu.
- Częściowego uszkodzenia – poprawiła go, ruszając do drzwi. – Na szczęście jeśli o to chodzi, nie jest najgorzej. Doszło do pęknięcia pięciu żeber. A także do złamania zamkniętego lewego uda. – Mówiła, wychodząc z Christopherem na korytarz. Ruszyła tylko w sobie znanym kierunku, a mężczyzna podążył za nią. – Podejrzewaliśmy uszkodzenie kręgosłupa, ale dzięki Bogu się myliliśmy. W takim przypadku na pewno skończyłoby się kalectwem, bo nie mielibyśmy jak jej rehabilitować. Oprócz tego miała mnóstwo siniaków i zadrapań. A teraz naprawdę, panie Carraway muszę zająć się swoją pracą.
- Rozumiem. – Kiwnął głową, zatrzymując się. Spojrzał na salę, gdzie leżała jego dziewczyna. – Dziękuję, pani doktor, że poświęciła mi pani czas.
W odpowiedzi kobieta skinęła mu głową i ruszyła w stronę recepcji. Jednak zatrzymała się i spojrzała na Carrawaya przez ramię.
- Proszę pamiętać, że w szpitalu obowiązują godziny odwiedzin. Każdy musi się do nich stosować. A dla pana nie będzie nikt robił wyjątku. Inaczej narobię panu problemów. Mam nadzieję, że to jasne.
Mimowolnie pomyślał, że każde groźby są karalne, a chyba kobiety nie poinformował jeszcze o tym, że pracował w policji. Uznał jednak, że lepie tego w żaden sposób nie komentować i jedynie pokiwał grzecznie głową. A gdy kobieta ruszyła dalej, skierował się sali sto dwanaście.
Drzwi były otwarte, jak w każdej innej sali. Zawahał się na moment przed wejściem do środka, ale w końcu przestąpił próg, wpatrując się w śpiącą dziewiętnastolatką. Jedyne co świadczyło o tym, że żyje, była ruchoma linia na niewielkim ekranie ukazująca pracę jej serca, a także powolne i delikatne unoszenie klatki piersiowej. Podszedł bliżej i przysiadł na metalowym krzesełku, łapiąc dłoń dziewczyny w swoje. Głaskał jej wierzch kciukiem, wpatrując się w spokojną i bladą twarz brunetki. Czuł w mostku nieprzyjemny ścisk, który utrudniał mu oddychanie.
Możliwe, że ona teraz nie cierpiała i nic jej nie bolało, ale ciężko mu było patrzeć na Catherine ze świadomością, że nie może jej w żaden pomóc. A zrobiłby wszystko, aby tylko ją z tego wyciągnąć. Nie wahałby się, nawet jeśli miałby skoczyć w ogień, spaść z przepaści czy oddać własne  życie. Jedyne co mógł chyba zrobić w takiej sytuacji to dopilnować, by ten, kto ją w to wpakował, zapłacił za swoje czyny.
- Obiecuję, że znajdę tę osobę – powiedział schrypniętym głosem, który wydawał mu się nie należeć do niego. A do tego jakby dobiegał z daleka. – Nie spocznę, póki ten ktoś nie zapłaci za to co ci zrobił, laleczko.
Pochylił się, by ucałować jej policzek i wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał. Coś, co go zaskoczyło i przez chwilę myślał, że przez zmęczenie ma zwidy i halucynacje. Szczupłe palce dziewczyny zacisnęły się na jego dłoni. Jednak to nie to sprawiło, że jego serce się zatrzymało. Dodatkowo Catherine bardzo powoli otworzyła oczy.


Jest rozdział! W końcu. Jestem leniem, wiem. Ale też nie zawsze mam czas by usiąść i się zabrać za pisanie. Ale wczorajszy dzień poświęciłam i połowa rozdziału powstała. Dzisiaj ładnie dokończyłam i... chyba jestem zadowolona z tego rozdziału. Wiedziałam co chcę w nim zawrzeć, a końcówkę wymyśliłam tak naprawdę... na końcu. Rozmowa z doktor Paige miała wyjść krótsza, tak przynajmniej myślałam, gdy rozdział kreował się w mojej głowie, ale nowe informacje musiałam napisać i mam nadzieję, że nic nie pomyliłam. A jeśli tak – proszę nie krzyczeć. Pamiętajcie, że nie skończyłam medycyny! :) Co do retrospekcji na początku... W ten sposób zapoznam was z całą historią Chrisa i Cath :) Mam nadzieję, że wam również będzie się podobało i zostaniecie ze mną dłużej.

Mrs.Cross!

23 września 2016

Rozdział 4

- Catherine? Catherine?
Nastolatka przez kilka długich minut trwała w kompletnym bezruchu, nie reagując na jego słowa, gdy wypowiadał jej imię. Jedyną oznaką tego, że żyła było unoszenie się i opadanie klatki piersiowej. Gdy nagle drgnęła w jego ramionach i zamrugała kilkakrotnie – przez cały ten czas wlepiając w niego spojrzenie przestraszonych, sarnich oczu – odetchnął w duchu z ulgą. Szczerze mówiąc zaczynał się już niepokoić i rozważał wezwanie pogotowia.
Przez cały ten czas, gdy najwyraźniej straciła kontakt z rzeczywistością, trzymał ją mocno i pewnie, nie pozwalając na bliższe spotkanie z ziemią. Choć istniało prawdopodobieństwo, że mogłaby nawet nie zwrócić na to uwagi. Dla niego nie było nic dziwnego w tym, jak zareagował jej organizm. O mało co nie wpadła pod samochód, a reakcje ludzi na takie nieprzewidziane wydarzenia są w końcu różne. Jedni krzyczą, inni mdleją, jeszcze inni mają to kompletnie gdzieś i idą dalej. A Catherine Ayars po prostu się wyłączyła. Christopher cierpliwie czekał, aż wyrwie się z tego dziwnego letargu.
Brązowe oczy przeskakiwały to z niego, to na ulice, gdzie jeszcze kilka minut wcześniej jechała srebrna Honda, a następnie szybko zniknęła za zakrętem. Carraway zaobserwował w sarnich oczach nastolatki różne emocje. Strach i niedowierzanie, gdy patrzyła na drogę. Natomiast kiedy przenosiła wzrok na niego widział ulgę i… zmieszanie?
Cath odsunęła się nieznacznie, a jej blade policzki zabarwiły się na różowo, dodając jej tym samym dziewczęcego uroku. Mężczyzna wypuścił ją ze swoich ramion dopiero wtedy, gdy zyskał pewność, że brunetka będzie w stanie utrzymać się o własnych siłach.
Choć mieszkali obok siebie już od kilku lat, nigdy tak naprawdę nie mieli ze sobą do czynienia. Pomijając dni kiedy to kiwali sobie głowami na powitanie, bo tak nakazały zasady dobrego wychowania. Incydent, gdy młodsza Catherine podbiegła do niego i się przedstawiła, także nie bardzo miał znaczenie. Christopher nawet się w tamtej chwili nie odezwał, a dziewczynka została odciągnięta przez swoją matkę i zabrana do domu.
- Dziękuję – odezwała się w końcu, przez chwilę wpatrując się w jego policyjny mundur, w który Carraway był ubrany.
Christopher zauważył, że przez jej twarz przemknął dziwny grymas. Trwało to jednak zbyt krótko, by mógł go rozszyfrować. Zdobyła się na lekki uśmiech, choć młody policjant wyczuwał, że nie był on do końca szczery. Może i jej usta się uśmiechały, ale oczy już nie. A czy nie mówi się, że to w oczach tkwi cała prawda o człowieku?
- Nie ma za co – odpowiedział, mierząc ją uważnym spojrzeniem. W następnej chwili jego twarz się wypogodziła, a kąciki ust uniosły się lekko ku górze. – Choć na przyszłość powinnaś bardziej uważać. Następnym razem może w pobliżu nie być nikogo, kto cię uratuje.
Zmarszczyła brwi i schowała dłonie do kieszeni czarnej kurtki, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Ten nie do końca szczery uśmiech zniknął z jej twarzy i zacisnęła usta w cienką linię.
- Zamyśliłam się.
Powędrowała wzrokiem w stronę swojego domu, a ściągając brwi jeszcze bardziej. Budynek nie wyglądał tak jak przed laty. Kiedyś kwitły tam piękne kwiaty, które zrywała gdy była małą dziewczynką. Chris dokładnie pamiętał jak Catherine biegała po ogródku. Nie sposób było nie słyszeć jej radosnych śmiechów, gdy bawiła się ze swoim tatą. Albo pisków, gdy za wysoko unosiła się huśtawka. Jeśli pamięć go nie zawodziła, to zaliczyła sporo wywrotek na rowerze. Czasami chwile popłakała a innym razem wstawała i jechała dalej. Teraz w ogrodzie nie było kwiatów a chwasty i zbyt długa trawa. Nie było też radosnej dziewczynki.
Christopher wpatrywał się w jej prawy profil, przypominając sobie, jak chwile przed całym tym incydentem dziewczyna wybiegła z domu. Bynajmniej nie wyglądała na szczęśliwą. Dodatkowo trzymając ją w swoich ramionach widział zaczerwienione od płaczu oczy. Nie zamierzał wyciągać pochopnych wniosków, a tym bardziej wypytywać Catherine o to, co się wydarzyło. Po pierwsze: nie była to jego sprawa. Po drugie: w zasadzie był dla niej zupełnie obcą osobą.
- Zdarzyć może się każdemu, Catherine – zaczął spokojnie, zwracając na siebie uwagę dziewczyny. – Tylko na przyszłość uważaj, gdzie się zamyślasz. Następnym razem może się to gorzej skończyć.
- Nikt nie kazał ci mnie ratować – odburknęła, krzyżując ramiona na piersiach, jak na piętnastolatkę przystało.
- Patrzenie jak młode dziewczyny wpadają pod samochód nie leży w mojej naturze. – Pokręcił głową, a w jego błękitnych oczach pojawił się delikatny błysk rozbawienia. – Jestem z tych, co te dziewczyny ratują.
Dziewczyna uciekła wzrokiem, a jej blade policzki zalała mocniejsza fala szkarłatu. Christopher nie wiedział czym były wywołane te rumieńce, ale przyznał sam przed sobą, że do niej pasowały. Wyglądała jak… laleczka.
Porcelanowa laleczka.
- Muszę jechać do pracy. – Dlaczego się tłumaczył? – Uważaj na siebie.
W odpowiedzi pokiwała głową, zaciskając równe zęby na pełnej wardze.
Christopher przeszedł na drugą stronę ulicy, w przeciwieństwie do Catherine oglądając się na boki. Otwierając drzwi swojego samochodu, obejrzał się przez ramię i ze zdziwieniem zauważył, że dziewczyna idzie w jego stronę. Naturalnie nie uszło jego uwagi to, jak kurczowo zaciska szczupłe palce, by po chwili je rozluźnić i powtórzyć cały proces kilka razy. Czekał cierpliwie, opierając ramię o drzwi auta.
Zatrzymała się niecały metr od niego, opuszczając ręce wzdłuż szczupłego ciała.
- Jedziesz do miasta, prawda? – zapytała, kiwając brodą w stronę czarnego samochody. Gdy skinął głową na znak potwierdzenia, kontynuowała: – Mógłbyś mnie podrzucić? Mam… coś do załatwienia.
Czy mógłby odmówić?
- Jasne. Wskakuj.
Uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała mu tym samym. Widział, jak jej ramiona opadają, gdy opuściło ją napięcie. W tamtej chwili uznał za zabawne to, że się denerwowała taką błahostką.
~*~
Siedział wytrwale przy jej łóżku do samego rana, niczym wartownik. I choć chył zmęczony, przez całą noc nie zmrużył nawet oka. A powód był jeden: strach. Bał się, że gdyby zasnął, kreska na elektrokardiografie mogłaby zmienić się w linię ciągłą, obwieszczając tym samym zatrzymanie akcji serca. Dla wielu mogłoby wydać się to głupie, ale kiełkowało w nim uczucie, że może Catherine trwała w śpiączce, bo czekała. Oczekiwała na niego, by zdążył się pożegnać.
Z nadejściem poranka, to uczucie nadal w nim żyło.
Przez noc emocje w nim jakby opadły. Oprócz strachu nie czuł nic. Ogarnęła go dziwna pustka, jakby połknął silne proszki na uspokojenie. Miewał chwile dziwnego letargu. Cała sytuacja w jednej chwili była bolesną rzeczywistością, natomiast w innej wydawała się być bardzo realnym koszmarem. Może czuł wszystko w tak dziwny sposób, bo spadło to na niego niczym grom z jasnego nieba?
Jeszcze kilka dni wcześniej wszystko widział w inny sposób. Wyobrażał sobie, że wróci do Seattle gdy dostanie przepustkę, czyli po trzech miesiącach pobytu na szkoleniu. Oczyma wyobraźni widział Catherine na lotnisku, wśród innych ludzi. Wierciłaby się, jak to miała w zwyczaju, gdy była niecierpliwa bądź podekscytowana. Stawałaby na palcach i wyciągała szyję, bo zobaczyć go jak najszybciej ponad głowami reszty oczekujących osób. Potem rzuciłaby się w jego stronę biegiem, a on zgarnąłby ją w swoje ramiona. Ich wargi na pewno złączyłyby się w tęsknym pocałunku i na pewno dziewczyna zaczęłaby płakać.
Czekała na niego, gdy był setki kilometrów od domu. Teraz Christopher będzie czekał na nią, choć jest tak blisko niego. A jednocześnie tak daleko.
Nie studiował medycyny, dlatego też jego wiedza na temat śpiączki była bardzo ograniczona. Wiedział tyle, ile dowiedział się z przeczytanych książek czy obejrzanych filmów. Wybudzenie mogło nastąpić w każdej chwili, za kilka tygodni, miesięcy czy lat. Podobno nic nie miało na to wpływu, tak samo jak podobno chory słyszał wszystko, co do niego mówiono. Czy zatem Catherine słyszała, że był przy niej? Czy słyszała jego zapewnienia, jak bardzo ją kocha i będzie czekał? Opcji, że mogłaby się nie wybudzić nigdy, nawet nie brał pod uwagę. Musiał wierzyć w tę kruchą dziewczynę i że jej siła będzie wystarczająca by wygrać.
Od pielęgniarki nie dowiedział się zbyt wiele, a Amandy nawet nie pytał, bo było mu śpieszno by znaleźć się przy ukochanej dziewczynie. Nie był nawet pewien czy pani Ayars udzieliłaby mu wszystkich i właściwych informacji. Alkohol może nieco namieszać w głowie człowieka. Najrozsądniejszą decyzją wydawała się więc rozmowa z lekarzem, który zajmował się przypadkiem jego dziewczyny. Może wtedy cała sytuacja nabrałaby w jego oczach innych barw i kształtów. Niewykluczone, że sprawa zdobyłaby kilka barw, podsycając iskierkę nadziei, która się w nim tliła. Ewentualnie wszystko spowiłoby się w szarości, a ten płomyk całkiem by zgasł.
Przed siódmą do drzwi do sali się otworzyły i usłyszał szybkie kroki, które szybko ucichły. Uniósł zmęczone powieki i spojrzał na bardzo ładną kobietę, która mierzyła go złowrogim spojrzeniem piwnych oczu. Christopher mimowolnie pomyślał, że gdyby Cath była przytomna z jej ust usłyszałby coś w stylu:
- Musi bardzo wcześnie wstawać by wyglądać o szóstej rano jakby urwała się z wybiegu. – Bynajmniej w jej słowach nie byłoby nuty uszczypliwości czy złośliwości.
Kobieta była ubrana w biały uniform i miała na oko trzydzieści lat. Blond włosy elegancko upięła, pozwalając by kilka kosmyków opadło luźno na jej twarz z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Makijaż, jakby spod ręki profesjonalisty podkreślał tylko jej urodę. Według plakietki na piersi, miał do czynienia z panią doktor Shannon Paige.
- Co pan tu robi? – Ciszę przerwał jej ostry ton. – Godzina odwiedzin jeszcze się nie zaczęła. Wezwę za chwilę ochronę.
Podniósł się z krzesła, którego nóżki otarły się o podłogę, powodując cichy pisk. Wyciągnął rękę w stronę blondynki, którą ujęła po chwili wahania, a jej ucisk okazał się być mocny i pewny. Natomiast spojrzenie nie złagodniało ani odrobinę.
- Nazywam się Christopher Carraway – przedstawił się, nie siląc się nawet na cień uśmiechu. Po co wykazywać sztuczne emocje? –  Jestem chłopakiem Catherine. Wiem, że naruszyłem regulamin, ale dopiero wczoraj wróciłem ze szkolenia.
- Pan Carraway – mruknęła marszcząc brwi i zabierała dłoń. – Pani Ayars wspominała, że pan przyjedzie. Choć myślałam, że stanie się to o wiele szybciej. – W jej głosie dało się wyczuć dziwną, stalową nutę.
Oskarżała go? Jego twarz stężała, a błękitne oczy stały się zimne niczym lód. Sam czuł się winny tego, że nie było go przy Catherine od początku. Ale to wcale nie znaczyło, że obca kobieta miała prawo mu to wypominać. Jeśli była osoba, która mogła go oskarżać, że nie było go aż miesiąc, to była nią sama Catherine, gdy już się wybudzi.
- Nie mam obowiązku się tłumaczyć, doktor Paige – powiedział chłodno. – Ale wydaje mi się, że do pani obowiązków nie należy ocenianie ludzi, tylko ich leczenie. – Zaczerpnął powoli powietrza. – Pani zajmuje się przypadkiem Catherine?
- Tak – odpowiedziała, zadzierając brodę do góry. – To ja jestem jej lekarzem prowadzącym i ja ją przyjmowałam na oddział. Jednak jeśli jest pan chłopakiem panny Ayars, nie mogę panu udzielać informacji. Przykro mi. – Pokręciła głową. – I ma pan rację. Nie mnie oceniać. Przepraszam, panie Carraway.
Mężczyzna odwrócił się w stronę łóżka i ujął drobną dłoń Cath, ściskając ją delikatnie. Nadal jej palce pozostały nieruchome i nie odpowiedziały na jego dotyk. A musiał przyznać, że za każdym razem jego serce na moment stawało w nadziei, że może jednak… I za każdym razem przeżywał rozczarowanie.
- Zostałem już dawno upoważniony do udzielania mi informacji. Takie dane na pewno są w jej karcie. Może też pani zadzwonić do Amandy Ayars, ona potwierdzi moje słowa. – Mówił, nie odrywając wzroku od spokojnej twarzy brunetki. – Wiem, że jest w śpiączce jakiś miesiąc. – Bardzo powoli spojrzał na młodą panią doktor. – Proszę mi powiedzieć co się stało.
Znów zniknął pewny siebie mężczyzna. Teraz był zakochany chłopak, który cierpiał. Jeśli chodziło o Catherine, nigdy nie potrafił ukrywać emocji. Również spojrzenie Shannon Paige złagodniało, a jej ramiona nieco opadły.
- Może przejdziemy w takim razie do mojego gabinetu? Tam mam kartę Catherine, więc przy okazji sprawdzę czy faktycznie jest pan wpisany jako osoba upoważniona. – Wskazała na drzwi i wyszła jako pierwsza.
Pochylił się nad ciałem Cath i przycisnął usta do jej czoła, zaciskając mocno powieki. Wyszeptał obietnicę, że niedługo do niej wróci i z ociąganiem opuścił salę. Obejrzał się jeszcze raz stojąc w progu i bardzo cicho zamknął za sobą drzwi. Przeczesał włosy jednym ruchem dłoni i ruszył za doktor Paige, która szła szybkim, żwawym krokiem w stronę gabinetu. Na drzwiach była tabliczka z jej imieniem oraz nazwiskiem. Białe litery i złote tło.
Pomieszczenie było małe, a do tego całe białe. Białe ściany, białe płytki podłogowe, białe biurko, fotel i regały. Przesadzona ilość bieli aż raziła w oczy. Akcentów kolorystycznych dodawały segregatory na półkach, nieliczna ilość roślinności, a także akcesoria biurowe.
- Proszę usiąść. – Kobieta wskazała na krzesło naprzeciwko biurka, które pasowało swą barwą do całej reszty.
Christopher powoli zajął miejsce, patrząc jak doktor Paige siada w fotelu. Otworzyła szufladę biurka kluczem i wyjęła z niej teczkę. O dziwo, nie była biała. Przez chwilę przeglądała papiery, a ciszę przerywał jedynie szelest kartek.
Mężczyzna czekał cierpliwie, choć czuł jak zmęczenie daje o sobie we znaki coraz bardziej. Nie spał przez całą noc, a przed powrotem do Seattle wstał o piątek rano by przebiec pięćdziesiąt kilometrów. Nie spał ponad dobę. Może półtorej. Jego mózg był za bardzo zmęczony by przeliczyć różnicę czasową.
- Faktycznie, mówił pan prawdę – odezwała się w końcu blondynka, kładąc otwartą teczkę na blacie. Przeszyła go intensywnym spojrzeniem. – Co pan wie o przypadku panny Ayars?
- Tylko tyle, że śpiączka trwa około miesiąc i Catherine może się nie wybudzić – odpowiedział, prostując się. – I że doszło do uszkodzenia mózgu na skutek jakiegoś wypadku. Mam rację? – zapytał, czując rosnącą gulę w gardle.
- Częściowego, tak. – Shannon skinęła głową na potwierdzenie słów, a on poczuł jak jakaś jego część opuszcza jego ciało. – Ale czy się nie wybudzi, tego nie wiemy. Ile pan wie o śpiączkach, panie Carraway? – Oparła ramiona na biurku, pochylając się nad blatem.
- Można powiedzieć, że nic – przyznał. – Nie ma żadnej metody by ją wybudzić? Przecież medycyna się rozwija, do diabła.
- Ma pan całkowitą rację, ale w tym przypadku nie możemy nic zrobić. Śpiączka jest głębokim zaburzeniem świadomości i przytomności. Dochodzi do rozpadu czuwania i wzbudzenia. Objawia się to brakiem reakcji na różne bodźce, nawet te najsilniejsze, które mogłyby go wybudzić. Jedyne co możemy zrobić, to ją rehabilitować.
- Rehabilitować?
- Chodzi o bodźcowanie wielozmysłowe. Aromaterapia, muzykoterapia, smakoterapia. Chodzi głównie w aromaterapii o podtykanie pod nos pacjentowi zapachów drażniących jak alkohol czy dobrze mu znanych. W smakoterapii natomiast chodzi o stymulowanie smakami ostrymi, sok z cytryny czy grejpfruta. Ma to na celu pojawienie się odruchu połykania u chorego. Jeśli pan będzie chciał, może sam to robić. Oczywiście na początku pod okiem pielęgniarki.
Christopher zauważył, że kobieta za każdym razem, gdy mówiła żwawo poruszała rękami. Jakby gestykulacją chciała wszystko mu zobrazować.
- Rozumiem. A jakie są szanse… na wybudzenie. Czy uszkodzenie mózgu nie zmniejsza szans?
- Można by tak sądzić, ale tak nie jest. – Po raz pierwszy jej usta wygięły się w delikatny uśmiech. – Z doświadczenia wiadomo, że osoby po wypadkach, tak jak pańska dziewczyna, mają większe szanse na wybudzenie się. Uszkodzona zostaje tylko część mózgu, której funkcje zazwyczaj przejmuje zdrowa część kory mózgowej. Oczywiście szanse na wybudzenie ze śpiączki zależą też od czasu jej trwania. Im dłużej trwa, tym gorsze są rokowania. Najgorzej jest w przypadku podtopień, zatruć, wylewów czy zachłyśnięć ponieważ w tych przypadkach dochodzi do długotrwałego niedotlenienia mózgu.
Kobieta oparła się o fotel, splatając dłonie, a wyprostowane i złożone palce wskazujące przytknęła do ust.
- Są pacjenci, u których dochodzi do śmierci mózgowej, czyli śpiączki nieodwracalnej. Pańska dziewczyna natomiast przechodzi stan wegetatywny. Normalnie oddycha, utrzymuje się prawidłowe ciśnienie krwi oraz czynności serca. Niestety, śpiączka może trwać miesiące, a nawet lata czy dziesiątki lat. Bardzo byśmy chcieli mieć na to wpływ, ale niestety… przykro mi. Szanse są pięćdziesiąt na pięćdziesiąt procent.
- A czy ona… mnie słyszy? – zapytał cicho, czując jak robi mu się zimno.
- W pierwszej chwili szoku pourazowego osoba nie czuje, nie rozumie, a także nie słyszy. Ale to tylko w pierwszej chwili, jak mówiłam. Już po kilkunastu godzinach do chorego docierają impulsy dotykowe czy też słuchowe. Według badań brytyjskich naukowców, aż połowa osób będących w śpiączce zachowuje świadomość, nie ma tylko mocy sprawczej. Nie ma pewności, że po wszystkim będzie wszystko pamiętać. Może mieć problemy z odróżnieniem rzeczywistości od snu. Jednakże zalecam stymulacje głosowe czy dotykowe. Lecz nie można jej ani podszczypywać czy poszturchiwać.
Sam nie wiedział czy ta rozmowa jakkolwiek coś mu ubarwiła? Nie czuł, że ciężar na jego sercu staje się lżejszy, a płomień nadziei wcale się nie podsycił. Musiał uzbroić się w cierpliwość i przede wszystkim być. I to było najgorsze. Ta bezczynność. Chciał zrobić najwięcej, chciał jej pomóc i ulżyć. A tymczasem nie miał dużego pola do popisu. Jeszcze nigdy nie czuł się tak bezradny, jak w tamtej chwili. Jego dziewczyna walczyła o życie, a on mógł tylko siedzieć i czekać. Co ona takiego zrobiła, że musiała to przechodzić?
- Czy tylko ona ucierpiała w wypadku? – zapytał w końcu i widział cień zdziwienia przebiegający po twarzy blondynki. Zmarszczył brwi i stał się jeszcze bardziej czujny. – O co chodzi?
- Myślałam, że pan to wie. Catherine została potrącona, a sprawca wypadku uciekł. I do tej pory go nie znaleziono.


Witam!
Zdaję sobie sprawę, że długi czas mnie tu nie było. Postaram się, aby taka sytuacja się nie powtórzyła, ale nic obiecać nie mogę. Oprócz braku weny w moim życiu coś... się zmieniło, że tak powiem i o tym też wspominałam pod poprzednim rozdziałem. Dlatego też, rozdział 4 dedykuję Justynie i Gabi, które przy mnie były w tamtym czasie. I które naprawdę mi pomogły. Po raz kolejny bardzo wam dziękuję!
No więc co? To tyle. Jak widać, do śpiączki się przygotowałam. Może by tak na medycynę poszedł?

Ściskam mocno!
Mrs.Cross

10 sierpnia 2016

Rozdział 3

Seattle, rok 2016.

Wracając do Seattle, w jego głowie zrodziły się różne scenariusze. Od początku podejrzewał, że coś złego się stało, choć miał nadzieję, że jest jedynie przewrażliwiony, że powód jest banalnie prosty. Na przykład mogli zgubić list na poczcie. Przez całą drogę do domu miał nadzieję, która została spalona w mgnieniu oka, jak skrawek papieru. Jego życie w ciągu tej krótkiej chwili legło w gruzach. Złamało go, choć przez długi czas sobie na to nie pozwalał.
Bo zły nie był. Bynajmniej. Był po prostu wściekły. Na wszystko i wszystkich. Na Amandę i na swojego ojca za to, że nie raczyli do niego zadzwonić. Na siebie. Za to, że go tu nie było. Gdyby nie wyjechał na to przeklęte szkolenie, być może nic by się nie stało. A tak był oddalony o setki kilometrów, nie mając zielonego pojęcia o niczym.
Patrzył się na matkę swojej dziewczynę z nieskrywanym szokiem i wściekłością. Miał ochotę coś rozwalić.
- Dlaczego? – wycedził przez zaciśnięte zęby, a dłonie ściskał w pięści aż pobielały mu knykcie. Każde słowo było przesączone furią, jaka go ogarniała. – Dlaczego. Nikt. Nie. Zadzwonił?!
- Christopher… proszę cię, dziecko uspokój się. – Wyciągnęła do niego rękę, ale jego spojrzenie skutecznie ją powstrzymało i cofnęła trzęsącą się dłoń, przyciskając ją do brzucha. – To za poważna sprawa na telefon. Nie mogłam…
- Gówno mnie to obchodzi! – warknął, cały się trzęsąc. – Miałem prawo wiedzieć, Amando. Nie uważasz, że powinnaś do mnie zadzwonić, do cholery? Jestem z nią! Powinienem być przy niej od początku!
Wiedział, że dla tej kobiety też to wszystko jest ciężkie, ale nie obchodziło go to. Był na nią wściekły za ukrywanie tak poważniej sprawy jak pobyt Catherine w szpitalu. Wziął głęboki wdech, powoli wypuścił powietrze z płuc i zadał pytanie, które teraz najbardziej go nurtowało:
- Co jej jest?
Amanda uciekła wzrokiem i zaczęła bawić się troczkami przy swoich spodniach. Była słabą osobą, powinien się z nią inaczej obchodzić, ale nie potrafił się w tamtej chwili zdobyć nawet na odrobinę ciepła czy zrozumienia. Powinna mu, kurwa, powiedzieć! Do tego widział, że jest podpita i to podsycało jedynie jego rozdrażnienie. Miał ochotę mocno potrząsnąć tą kobietą, ale z trudem udawało mu się powstrzymać. Nie dość, że nie poinformowała go o pobycie Cath w szpitalu, to teraz jeszcze uparcie milczała, wystawiając jego cierpliwość na próbę. Już miał się znów odezwać, ale kobieta go uprzedziła.
- Catherine miała wypadek – mruknęła bełkotliwym tonem, przeczesując palcami swoje brązowe włosy. – Jest w śpiączce. Może się nigdy nie obudzić.
Miał wrażenie, że ziemia zapada mu się pod nogami. Nie potrzebował więcej wyjaśnień. Nie w tamtej chwili. Z trudem udało mu się zapytać w jakim szpitalu leży dziewczyna i w następnej chwili siedział w taksówce. Jak przez mgłę słyszał pytania taksówkarza, dokąd ma się udać. Spojrzał na profil mężczyzny, jakby pochodził z innej planety.
- Na First Hill. Harborview Media Center – wykrztusił, zapadając się w fotelu.
Życie czasami ulega zmianie i człowiek nie od razu potrafi to sobie przyswoić. Lecz to nieprawda, że słysząc złą wiadomość pierwszą reakcją z naszej strony jest niedowierzanie. Wręcz przeciwnie. Człowiek od razu jest świadom, że to co usłyszał, dzieje się naprawdę. Nasz mózg rejestruje tę wiadomość w mgnieniu oka. Serce na moment staje, by po chwili wznowić swoje bicie, lecz z wzmocnioną siłą. Nie tylko akceptujesz, ale także rozumiesz to, co się wydarzyło.
On też wszystko rozumiał. Bardziej niżby chciał.
Czuł ból. Rozdzierający ból, który zżerał go od środka niczym kwas. Nie mógł jej stracić. Po prostu nie mógł. Ta myśl nie mieściła mu się w głowie i nie potrafił sobie tego wszystkiego wyobrazić. Nie chciał tego sobie wyobrażać. Musiał  wierzyć, że będzie dobrze, choć to samo w sobie brzmiało tak naiwnie.
Wtargnął do szpitala, wejściem dla personelu, nie przejmując się tym, że jest już późno po północy i pora odwiedzin dawno już minęła. Lepiej byłoby dla wszystkich, by teraz nie próbowali go zatrzymać. Inaczej nie mógł być pewien, czy nie posunąłby się do rękoczynów. Pulchniutka pielęgniarka w podeszłym wieku ruszyła w jego kierunku, ale zaraz się zatrzymała widząc chłód i wściekłość bijące z jego błękitnych oczu. I słusznie, pomyślał naciskając klamkę do pokoju sto dwanaście.
Otworzyły się powoli, jakby w spowolnionym tempie ukazując to, co kryło się po drugiej stronie. Wstrzymał oddech, a jego serce zamarło. To właśnie wtedy wszystko z niego uleciało, jak powietrze z balonika. Jakby ktoś przebił go szpilką. Musiał przytrzymać się futryny, bo nagle nogi zrobiły mu się jak z waty. Gdyby ktoś wbił mu zardzewiały nóż w plecy, mniej by bolało. Ból był jedynym co w tej chwili czuł. Nikt nie mógł sobie wyobrazić jak bardzo cierpiał. A i w słowach nie dałoby się tego ująć.
W niewielkiej sali paliło się tylko światło nad łóżkiem, łagodnie oświetlając spokojną twarz dziewczyny. Wyglądała jakby spała. I tak też było w rzeczywistości, lecz mógł to być już sen wieczny. Mogła już nigdy nie otworzyć oczu, nie rzucić mu tego zadziornego spojrzenia, gdy się z nim drażniła, a bardzo to lubiła. Mógł już nigdy nie zobaczyć jej uśmiechu, nie usłyszeć jej głosu. I może były to ckliwe myśli, całkowicie niepodobne do Christophera Carrawaya, ale miał to gdzieś. Jedynie ona go w tej chwili obchodziła.
Z mocno bijącym sercem podszedł do łóżka, na którym leżała Catherine. Wyglądała na spokojną, jakby nic jej nie dręczyło oraz nie bolało i miał nadzieję, że tak jest też w rzeczywistości. Jedynie myśl, że nie cierpiała była dla niego pocieszeniem, choć nie zniszczyła bólu, jaki czuł wewnątrz siebie.
Przyklęknął przy jej łóżku, chwytając w dłoń jej własną, która była przyjemnie ciepła w dotyku i delikatnie ją ścisnął, jakby mocniejszy ucisk mógł jej zaszkodzić. Żywił głupią nadzieję, że uścisk zostanie oddany, ale się nie doczekał. Jej palce pozostały nieruchome. Chyba właśnie wtedy pierwsze łzy spłynęły po jego policzkach. Nie zamierzał hamować swoich uczuć, choć niewątpliwe by potrafił. A może w tym przypadku nawet jego umiejętności do niczego by się nie zdały. Oparł łokcie na materacu, a usta przycisnął do wnętrza jej dłoni, zaciskając powieki, spod których płynęło coraz więcej łez.
Wiesz, że gdy facet pozwala sobie na łzy, to znaczy że naprawdę kocha?
Słowa Cath rozbrzmiały w jego głowie tak wyraźnie, jakby naprawdę je wypowiedziała. Wiedział jednak, że to jedynie wytwór jego wyobraźni.
- Laleczko…
Nie mógł wypowiedzieć nic więcej, bo głos mu się załamał. Po raz pierwszy w swoim życiu wybuchł płaczem, a jego ciało zaczęło się trząść. Wiedział, że musiał być silny. Dla niej, bo tego właśnie by po nim oczekiwała. Nie chciałaby żeby płakał, szczególnie z jej powodu. Ale nie potrafił. Nie w tej chwili. Nie mógł być teraz twardy, widząc ją taką kruchą i bezbronną, jakby silniejsze szarpnięcie mogło zrobić jej poważną krzywdę. Wcześniej się bał, że ich miłość nie będzie wystarczająco silna, by przetrwać miesiące rozłąki. Co w tamtej chwili wydawało się tam trywialne, że aż głupie. Teraz się bał, że ich uczucie nie jest wystarczająco silne, by Catherine wygrała. Musiał jednak wierzyć, że tak nie będzie. Że ich miłość będzie wystarczającym ogniwem, by wygrała tę wojnę.
Nawet jeśli przyjdzie mu czekać lata, zaczeka. Będzie czekał nawet do śmierci. Obiecał jej być zawsze i tego będzie się trzymał.
- Powiedziałaś, że będziesz czekała na mój powrót – zaczął schrypniętym głosem, a łzy nie przestawały płynąć. Odsunął się nieznacznie, nie puszczając jej dłoni i spojrzał na jej spokojną buzię. – Teraz ja będę czekał. Choćby nie wiem jak długo, Catherine. Wiedziałaś, że do ciebie wrócę. Teraz ja będę wierzył, że ty wrócisz do mnie. Musisz wrócić, laleczko.
Wyjechał na szkolenie mające trwał pół roku i to miało być coś w rodzaju próby dla ich związku. Wiedział, że ona też się bała, choć nigdy tego nie przyznała. Kilometry okazywały się przeszkodą dla wielu par. Nawet tych będących ze sobą kilka lat. A on i Catherine? Ich związek nie był otoczony silnym i trwałym murem, nie miał długiego statusu, ale był za to zbudowany na fundamentach mocnej, kilkuletniej przyjaźni.
Powinno go nie być w Seattle jeszcze przez cztery miesiące, ale musiał wrócić wcześniej. Choć odpowiedniejszy termin dla jego szkolenia to raczej poligon. Każdy dzień zaczynali od piątej rano. Mieli piętnaście minut na przygotowanie się, a następnie robili kilka okrążeń wokół całej jednostki. Nie mogli mieć też ze sobą żadnych nowinek technologicznych, by się za bardzo nie rozpraszać. Więc jedynym sensownym komunikatorem z bliskimi było pisanie listów. I ta perspektywa strasznie podobała się Catherine, choć musieli czekać na swoje odpowiedzi po kilka dni a nie kilka minut czy godzin. To jednak im nie przeszkadzało. A przynajmniej jemu. Pierwszy miesiąc nie był zły, w porównaniu z drugim.
Szkolenia odbywały się poza obozem, w samym środku jakiejś dziczy i przebywali tam jakieś dwadzieścia pięć dni. Nie dostawali też listów. Wszystkie miały czekać na niego w obozie i mieli je dostać po powrocie. On jednak nie dostał nic.
Wzbudziło w nim to na początku niepokój, a potem lęk, który spoczywał na jego żołądku jak ciężki kamień. To było dziwne, że niedostanie jednej koperty tak bardzo potrafiło człowieka zmartwić. Przeczekał jeszcze kilka dni, wmawiając sobie różne rzeczy, ale nadal nic nie przyszło. Dlatego rzucił wszystko i wrócił.
Całą podróż do domu, a to było ładnych parę godzin, które niemiłosiernie mu się dłużyły, siedział jak na szpilkach, wymyślając możliwe scenariusze. Musiał przyznać sam przed sobą, że przez chwile pomyślał nawet, że pojawił się ktoś inny. Tylko znał Catherine i wiedział, że z tego powodu nie przestałaby do niego pisać. Może zmieniłby się charakter listów, ale nie byłoby z jej strony ciszy przez miesiąc. Tylko nigdy nie pomyślałby, że jego dziewczyna leżała w śpiączce przez cały ten czas.
Nie wiedział ile czasu minęło, gdy tak klęczał na podłodze, ale do sali weszła pielęgniarka, która wcześniej powstrzymała się przed zatrzymaniem go.
- Proszę pana, tutaj nie można przebywać. Jest już dawno po godzinach odwiedzin. Proszę opuścić salę, albo będę zmuszona wezwać ochronę.
Spojrzał na kobietę niechętnie, rękawem koszuli przecierając policzki. Jeśli będzie trzeba, przekupi pielęgniarkę żeby nie zwracała na niego uwagi. Chociaż będąc policjantem doskonale zdawał sobie sprawę, że takie postępki nie są mile widziane. Szczególnie jeśli dopuszcza się ich funkcjonariusz prawa. Ale w dupie to miał. Inni policjanci dają się przekupić, to czemu on nie może przekupić kogoś? Musiał zostać przy niej. Chociaż na tę jedną noc. Nawet jeśli jego przekupstwo wyszłoby na jaw i wyleciałby z pracy. Może i nie myślał racjonalnie w danej chwili, ale na jego miejscu wiele osób funkcjonowałoby podobnie.
Podniósł się powoli, uważając żeby nie zrobić krzywdy dziewczynie i wziął głęboki wdech, by jego głos nie brzmiał już tak słabo, jak podejrzewał, że mógłby.
- Nie mogę jej zostawić – wyszeptał, jak gdyby głośniejszy ton mógł zbudzić dziewczynę. Gdyby tak to działało, zacząłby wrzeszczeć. – Muszę tu zostać.
- Nigdy wcześniej tu pana nie widziałam. Kim pan jest?
Skrzyżowała ramiona na piersiach, mierząc go uważnym wzrokiem. Teraz najwyraźniej nie bała się z nim wdawać w konfrontację, bo zamiast wściekłości z jego oczu biło cierpienie. Poczuł się bezbronny i wyrzuty uderzyły w niego ze zdwojoną siłą.
- Dopiero wróciłem – przyznał głosem przepełnionym bólem, a wzrok ponownie utkwił w swojej dziewczynie. – Nie miałem pojęcia, że coś jej jest. Dwa miesiące byłem na szkoleniu. Niedawno się dowiedziałem, że połowę tego czasu ona tu leży. I... może się już nigdy więcej nie obudzić. – Te słowa ciężko przeszły przez jego gardło, odruchowo ścisnął dłoń Catherine. – Niech pani zrozumie. Muszę tu zostać – powtórzył, spoglądając kątem oka na pielęgniarkę, a w jego głosie wyczuwalna była błagalna nuta.
Kobieta najwyraźniej rozważała jego słowa, bo przez jakiś czas milczała. Kiedy na nią spojrzał, gładziła swoje blond włosy upięte w kok. Nie wiedział czy ochroniarze uznaliby jego odznakę policyjną za coś w rodzaju przepustki, więc wolałaby żeby pielęgniarka okazała się wielkoduszna. W innym wypadku będzie musiał znaleźć jakieś inne rozwiązania sytuacji. W końcu westchnęła i opuściła ręce.
- Dobrze. Ale tylko dzisiaj – zastrzegła. – Gdyby ktoś pana tu znalazł, mnie proszę w to nie mieszać.
Pomimo sytuacji zdobył się na nikły uśmiech i ledwo zauważalnie skinął kobiecie głową, dziękując cicho i usiadł na plastikowym krzesełku. Złożył delikatny pocałunek na dłoni Catherine i jego głos zatrzymał pielęgniarkę, która już otwierała drzwi by wyjść.
- O co chodzi?
- Jak poważny jest jej stan? – zapytał, nie odrywając wzroku od ukochanej.
W sali zapanowała cisza. Najwyraźniej pielęgniarka zastanawiała się co może mu zdradzić, a czego nie. On też się nie odzywał, czekając cierpliwie na odpowiedź, choć tak naprawdę bardzo się jej bał. Wsłuchiwał się za w spokojny oddech Catherine i obserwował jak jej klatka piersiowa powoli się unosi, by następnie opaść.
- Wiem tylko tyle, że przywieziono ją w bardzo ciężkim stanie po wypadku. Nie miałam zmiany, gdy to się stało, proszę pana. Na pewno była przytomna w karetce przez parę minut. Żeby uzyskać więcej informacji musiałby pan porozmawiać z lekarzem.
Z tym akurat miało nie być problemów. Jakieś dwa lata temu Catherine wpisała go jako osobę upoważnioną do udzielania wszelkich informacji gdyby coś się stało. Na pewno nie podejrzewała wtedy, że to będzie przydatne w takich okolicznościach. On też nie. Wolałby żeby to wcale się nie wydarzyło. I jego bezsilność go dobijała.
- Rozumiem, ale... dlaczego ona jest w śpiączce? Coś musiało spowodować ten stan, prawda?
Kiedy spojrzał na pielęgniarkę, ta akurat kręciła głową.
- Śpiączkę może wywołać wiele przyczyn. Chociażby zwykła depresja. Jednak w jej przypadku doszło do śpiączki przez częściowe uszkodzenie mózgu. Niestety, tylko tyle informacji mogę panu udzielić.
Nigdy nie miał styczności ze śpiączką i niewiele o niej wiedział. Takie rzeczy wydawały mu się dziać jedynie w filmach czy książkach, ale nie w prawdziwym życiu. Podobno chory słyszy gdy się do niego mówi. Ale czy to prawda czy też może historyjka wyssana z palca, mająca na celu pocieszyć rodzinę – tego nie wiedział.
- Obudzi się, prawda? – zapytał, choć na to pytanie odpowiedzi bał się chyba najbardziej. Jego głos zabrzmiał jakby nie należał wcale do niego. Wydawał się jakiś obcy, odległy.
- Tego nikt nie może zagwarantować, proszę pana. Tutaj decyduje jedynie ona sama. To, jak silną ma wolę życia. Lekarze, ani nikt inny nic nie mogą z tym zrobić. Przykro mi.
Po tych słowach pielęgniarka wyszła, a on znów zaczął płakać.
Może się już nie obudzić. Wiedział to od początku, gdy tylko Amanda mu powiedziała o śpiączce. Tylko takiej ewentualności nie przyjmował. Jednak usłyszeć to od pielęgniarki to coś innego. Tylko, że tego nie było w jego scenariuszu szczęśliwej przyszłości Catherine i Christophera. W ich scenariuszu.
Musiał zatem wierzyć. To jedyne co mu pozostało i zamierzał trzymać się tego jak tonący brzytwy. Choć wiedział, że nadzieja jest najgorszą z przyjaciółek. Może zmiażdżyć ci serce.


Dzień dobry!
Dziękuję przede wszystkim za komentarze pod poprzednią notką! Nie spodziewałam się, że rozdział uda mi się napisać tak szybko – jak na mnie. Zważywszy na moją sytuację, o której wiedzą nieliczni. I to chyba właśnie tym nielicznym trzymam się lepiej niż podejrzewałam. I to dzięki tej grupce ten rozdział jest. A szczególnie dzięki Ness. Wierzcie mi, posiadanie takiego przyjaciela to skarb. Dziękowałam Ci wiele razy, dziękuję po raz kolejny.
Ness, Gabi, Klaudia proszę się nie wpatrywać zbyt długo w Ian'a, jasne? 
No i co ja mogę... Rzadko się zdarza, ale rozdział mnie zadowala. Mógłby być lepszy, ale... no cóż. Jest tak, jak miało być na początku. Kolejny rozdział będzie... inny. Ale nic nie zdradzam – przekonacie się sami. 

Ściskam,
Mrs.Cross!

28 lipca 2016

Rozdział 2

Seattle, rok 2005.

Niewątpliwie swym wyglądem przywodziła na myśl porcelanową laleczkę. Duże oczy, otoczone wachlarzem czarnych oraz długich rzęs, swą barwą przypominały mleczną czekoladę i wpatrywały się w ciebie z dziecięcym zafascynowaniem jak i ciekawością. Okrągłą buźkę o gładkiej i nieskazitelnej cerze okalały kaskady gęstych, brązowych loków, sięgających dziewczynce aż do pasa.
Jako ośmiolatka wszystko widziała w pozytywnym świetle i zło nie zamieszkało jej dziecięcej krainy, a burzowe chmury jeszcze nie wdarły się do jej świata. Była dziewczynką o wybujałej wyobraźni i w lustrach ciągle wypatrywała drugiego świata. Nigdy nie uważała, że odbicie jest po prostu odbiciem. Potrafiła przesiadywać godzinami przed zwierciadłem i wypatrywać chociażby najmniejszej różnicy, pomiędzy jej domem i obrazem jaki odbijał się w lustrze, co byłoby równocześnie oznaką tego, że istnieje drugi świat, być może zaczarowana kraina, gdzie żyły istoty z bajek, jak jednorożce czy gadające króliczki.
Od zawsze sprawiała wrażenie kruchej, delikatniej i filigranowej – jak laleczka. Dlatego rodzice chcieli ją chronić, co jest priorytetowym zadaniem każdego rodzica. Bronić swoje dziecko przed wszelkimi niebezpieczeństwami, przyjmować na siebie każdy cios skierowany w jego stronę. Jednak mimo najszczerszych chęci nie zawsze mamy wpływ na to, co się wydarzy. Zło dopadnie każdego z nas. Ono gdzieś tam czyha i czeka jedynie na odpowiedni moment. A gdy taki czas nadejdzie – atakuje.
Podczas gdy czternastoletni chłopiec siedział pod wielkim dębem w posiadłości naprzeciwko, ośmioletnia Catherine wybiegła z domu z głośnym śmiechem, który zabrzmiał jak tysiące małych dzwoneczków. Kilka przechodniów odwróciło głowy na ten dźwięk, a na ich ustach wystąpiły delikatne uśmiechy.
Córka Ayarsów jak zawsze była ubrana w adidasy, krótkie spodenki i koszulkę na krótki rękaw, z obrazkiem czerwonego samochodziku na piersi. Założenie jej czegoś innego niż ubrania typowe dla chłopca, graniczyło z cudem. Zdecydowanie nie była odzwierciedleniem dziewczynek w jej wieku. Nie bawiła się lalkami, jak jej rówieśniczki, nie podkradała mamie kosmetyków, sukienek czy butów na obcasie.
Catherine preferowała zachowanie godne chłopczycy.
Na jej ciele było sporo zadrapań i siniaków, a to wszystko przez to, że dosyć często wdrapywała się na drzewa, zaliczała upadki podczas jazdy na rowerze czy też biegu, bo przeważnie była zbyt roztargniona, by ominąć jakiś kamień czy inną przeszkodę. Nie była jednak typem dziewczynki, która po uderzeniu się czy przewróceniu płakała. Bynajmniej, Catherine podnosiła się i biegła dalej, nie przejmując nowopowstałymi ranami. Na kolanach i łokciach miała strupy, które powstały na skutek upadków podczas jazdy na rowerku. Nawet one nie wywołały jej płaczu. Wstawała i jechała dalej.
Podbiegła do furtki i wdrapała się na nią, patrząc na chłopca z domu naprzeciwko. Siedział pod drzewem z jakąś książką, a obok niego, na trawie, leżał plecak. Ilekroć Catherine go obserwowała, nigdy nie widziała, by się uśmiechał. Wiedziała od mamusi, że ma na imię Christopher i bardzo jej się to imię podobało. Ale ona nazywała go Smutnym Chłopcem. Nie widziała też, by przychodzili do niego koledzy. Zawsze był sam.
Była jeszcze za mała i zbyt naiwna, jak to dziecko, by zrozumieć, że  świat nie jest tak idealny, jak się jej wydawało przez cały czas. Żyła w swojej różowej bańce, nieświadoma co naprawdę znaczy słowo zło. Znała je jedynie z książeczek, które czytało jej któreś z rodziców, bądź robiła to sama, ale nie miała okazji zaznać go na własnej skórze.
Nie zdawała sobie jeszcze sprawy, jak bardzo okrutni potrafią być ludzie i do czego mogą być zdolni, kierowani przeróżnymi pobudkami. Teoretycznie, Smutny Chłopiec także nie powinien tego doznać. A przynajmniej nie w tak znacznym stopniu, jak miał okazję tego doświadczyć. Miał w końcu tylko czternaście lat.
- Catherine!
Słysząc za sobą podniesiony głos mamy, odwróciła się szybko w stronę dużego, piętrowego domu. Zbyt szybko. Straciła równowagę i wylądowała na ziemi, a jej głowa zaledwie o kilka centymetrów ominęła sporych rozmiarów kamień. Usłyszała szybkie kroki rodzicielki, która już krótkiej chwili trzymała ją w swoich ramionach.
- Słoneczko, ile razy mam ci powtarzać, że musisz na siebie uważać?
Podczas gdy czternastoletni chłopiec przypatrywał się tej scenie z zazdrością, Amanda Ayars uważnie oglądała swoją córkę w poszukiwaniu poważnych urazów. Z ulgą doszła do wniosku, że jedynym efektem tego upadku może być jedynie siniak.
Wszyscy uważali, że tak duża troska o córkę jest spowodowana tym, co miało miejsce wcześniej. Wraz z Deanem chcieli mieć dużą rodzinę i zaraz po ślubie zaczęli starać się o dziecko. Gdy pojawiła się pierwsza nadzieja, to jest kilka miesięcy po ślubie, byli naprawdę bardzo szczęśliwi. Niestety, Amanda poroniła. Bynajmniej to nie był pierwszy raz. Przez siedem lat kilka razy zachodziła  w ciąże, ale za każdym razem traciła dziecko, co dla obojga było ciężkim przeżyciem. Lekarze nie dawali już nawet szans, że kiedykolwiek zajdzie jeszcze w ciąże.
Owszem, może troszczyła się o córkę aż zanadto i było to kierowane tym, że tak wiele razy poroniła. I na pewno miało wpływ też to, co wydarzyło się przed laty, gdy była jeszcze nastolatką. Ale przede wszystkim troska o dziewczynkę była spowodowana tym, że po prostu bezgranicznie ją kochała. Co złego jest w  tym, że chce chronić własne dziecko? Wraz z mężem nie raz nazywali ją swoją Nadzieją. Bo gdy już przestali wierzyć, że będą mieli dziecko, pojawiła się nowa szansa, a nadzieja znów zakiełkowała w ich życiu. Tylko tym razem rozkwitła.
Wielu twierdziło, że Catherine została adoptowana. Przecież przez tyle czasu im się nie udawało. Ale tak nie było. Nie zamierzali nikogo przekonywać. Wystarczało im to, że sami znali prawdę. Inni mogli sobie opowiadać i dopowiadać. Im usilniej próbowaliby ich przekonać, tym bardziej uznawaliby, że to kłamstwo.
Taki już niektórzy mieli wgrany system.
Najprawdopodobniej odczuwała większy strach o swoje dziecko, niż inni rodzice. Tylko czy nie jest usprawiedliwiona? A jak na nieszczęście, jej córka była bardzo roztrzepaną i niemożliwą ośmiolatką. Niemalże każdego dnia przychodziła z nowymi ranami czy siniakami. Amanda obawiała się tego, co będzie gdy dziewczynka stanie się już dorosła. Próbowała jej wpoić do tego małego móżdżku rozwagę, ale jak to często bywa, Catherine nie brała słów matki pod uwagę. Bo i po co? Jednym uchem jej wlatywało, drugim wylatywało i w rezultacie dalej postępowała tak samo.
- Nic mi nie jest, mamo – powiedziała z tą upartą nutą w głosie.
Kolejną cechą jej córki było to, że bardzo chciała się usamodzielnić i uparcie pokazywała wszystkim, że ona sobie poradzi s a m a. Tę cechę odziedziczyła po swoim ojcu. Dean był zbyt dumny, by poprosić o pomoc. Co nie zmienia faktu, że i tak był cudownym człowiekiem, a zarazem wspaniałym mężem i ojcem.
- Catherine, proszę cię, uważaj następnym razem – powtórzyła, po raz tysięczny, na pewno z takim samym skutkiem.
- Uważałam! Mogłaś mnie tak głośno nie wołać!
Kobieta pokręciła zrezygnowana głową i podniosła się z ziemi, łapiąc córkę za rączkę i weszły do domu, gdzie dziewczynka od razu się wyrwała i pobiegła w stroną salonu, skąd dobiegały odgłosy z telewizora. Amanda weszła powoli do pomieszczenia i oparła się w framugę drzwi, obserwując swoją córkę i męża, który wziął małą na swoje kolana, przełączając program z wiadomości na bajki.
Catherine bez wątpienia była małą kopią swojej matki pod względem wyglądu. Po ojcu odziedziczyła jedynie brązowe oczy. Za to jeśli chodzi o charakter – tu bez wątpienia poszła w Deana. Nie licząc tego, że wszystko chciała robić samodzielnie i rzadko prosiła o pomoc – choć miała dopiero osiem lat – to była jeszcze niezwykle uparta i zawzięta, jak ojciec. Prostym przykładem jest jej pokój. Amanda zleciła fachowcom pomalowanie ścian na różowo. Wtedy Catherine narobiła krzyku i nie przekroczyła nawet progu, dopóki ściany nie zostały pomalowane w jej ulubionym kolorze, na zielono.
U jej ojca upór dominował raczej w pracy. Nie spoczął, dopóki nie doprowadził sprawy do końca i nie sprawdził wszystkich możliwych tropów. Pewnie dlatego był jednym z najlepszych policjantów w Seattle. Niejednokrotnie zdarzało się tak, że chociaż dostał rozkaz z góry zakończenia sprawy, choć nie była rozwiązana do końca, nie potrafił. Ta cecha dominowała już tylko u jego nielicznych znajomych po fachu. Irytowało go też to, że inni policjanci bez problemów stosowali się do tych rozporządzeń. Właśnie przez takich funkcjonariuszy ludzie przestali wierzyć w skuteczność policji i przychodzili złożyć zawiadomienie tylko w ostateczności. Teraz bardziej ufano prywatnym detektywom, a nawet wróżbici mieli pierwszeństwo przed policją. Jak to ktoś powiedział, ludzie widząc policję powinni czuć się bezpieczni, ale na ich widok bardziej się boją. I choć Dean bardzo lubił swoją pracę, wielu aktów i paragrafów nie potrafił zrozumieć.
Amanda wielokrotnie obserwowała Deana i Catherine. Uwielbiała ten obraz. Obraz szczęśliwego dziecka i kochającego ojca. To dodawało jej sił, a zarazem uzmysławiało, że warto było walczyć, chociaż czasami już nie dawała rady. Wiedziała, że ta dwójka jest jej wynagrodzeniem za to, co musiała przejść.
Jej mąż oczywiście też wiele wycierpiał, gdy lekarz oznajmiał, że stracili kolejne dziecko. Jednak inaczej to odczuwa kobieta. Ona nosi w sobie to dziecko. Czuje jego ruchy. To od niej wszystko zależy. Za każdym razem, gdy ich nienarodzone dziecko umierało, obwiniała się o to. Zastanawiała się co robiła nie tak. I nigdy nie potrafiła sobie udzielić na to pytanie odpowiedzi. Jeździła do psychologa, by zmagać się z tym ciężarem i bólem. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek będzie mogła być w pełni szczęśliwa. Mimo wszystko mąż przez cały czas był dla niej oparciem, kochał ją i mimo całego cierpienia sprawiał, że potrafiła się uśmiechnąć. To on był tym silnym a ona tą słabą.
Nie miała pojęcia co by się z nią teraz działo, gdyby ten facet nie stanął na jej drodze i nie zawojował jej życia. Może już by nie żyła. Albo pracowała w najstarszym zawodzie świata. Taka przyszłość na pewno ją czekała, gdyby została w swoim rodzinnym domu, gdzie najważniejszą rzeczą zawsze był alkohol. Jej rodzice nigdy nie przejmowali się tym, że ona i dwoje jej młodszego rodzeństwa, są głodni. Amanda, choć młoda, szukała jakiejś pracy, by móc kupić chociaż bochenek chleba i nakarmić brata i siostrę. To na niej, jako najstarszej z rodzeństwa, spoczywał ten obowiązek. Musiała jakoś godzić szkołę i prace. Po prostu musiała.
Gdy miała siedemnaście lat, jej siostrzyczka, sześcioletnia Suzanne, zginęła. Matka poszła do sklepu, a Amanda i czternastoletni Richard byli w tym czasie w szkole. Natomiast Suzie, która miała gorączkę, została w domu z ojcem. I to był błąd. Nigdy nie wybaczyła ojcu tego, że nie przypilnował dziewczynki. I z premedytacją złożyła zeznania, które zapewniły mu lata za kratkami. Ale też nigdy nie przestała obwiniać się za to, że poszła na zajęcia, zamiast zostać z siostrzyczką.
Policja przyjechała po Amandę i Richarda do szkoły. Podczas gdy ich ojciec spał, gdyż męczył go kac, sześcioletnia Suzanne wybiegła z domu i wpadła pod koła samochodu. Doszło do pęknięcia czaszki i krwotoku wewnętrznego mózgu, przez co zgon dziewczynki nastąpił od razu.
- Zamierzasz tak stać czy może jednak do nas dołączysz? ­
Z zamyślenia wyrwał ją głos męża, który trzymał Cath na kolanach i wpatrywał się w swoją żonę z nieskrywaną miłością i pożądaniem. Zadrżała mimowolnie, jak zawsze gdy widziała to spojrzenie. Chociaż mieli już długi staż, ich miłość nie wygasała a wręcz przeciwnie. Wszystko przez co przeszli wzmocniło fundamenty ich małżeństwa i utwierdziło w przekonaniu, że to naprawdę było na zawsze.
Poznała idealnego faceta, z idealnej rodziny, który obdarzył ją dozgonną miłością i uczynił szczęśliwą. Takiej przyszłości życzyła też swojej córce. By poznała swojego księcia z bajki, który będzie także jej rycerzem i będzie trwał przy niej, bez względu na wszystko.
Na dobre i na złe.
~*~
Kilka lat później

Jej życie nie przypominało już bajki – idealnego świata, w którym żyła jako dziecko. Poznała, co tak naprawdę oznacza zło. Trafiła raczej na drugą stronę lustra, gdzie wszystko wygląda inaczej, gorzej. Ona, jej rodzina, jej życie. Chociaż coraz częściej się zastanawiała czy słowo rodzina jest odpowiednie. Oznacza ono szczęście, poczucie bezpieczeństwa. A ona nie czuła już ani jednego ani drugiego.
Wszystko się zmieniło 11 października 2008 roku. Ten dzień na zawsze wyrył się w jej pamięci. Obrazy związane z tamtym wydarzeniem nigdy nie miały pozostać wymazane.
Znów to samo. Krzyk i płacz. Miała tego serdecznie dość, więc opuściła dom, zatrzaskując za sobą drzwi. Już nie raz interweniowała w takich sytuacjach, dlatego teraz dała sobie spokój, do doskonale wiedziała, że i tak nic nie wskóra. Jak zwykle.
Była zła, choć sama tak naprawdę nie wiedziała na kogo i za co. Chyba wszystko po trochu się w niej kumulowało. To, że została złamana ojcowska obietnica. Fakt, że sama była tak bezsilna w tej sytuacji. I to, że matka tak postępowała. Nie chciała słuchać córki, choć Catherine wielokrotnie prosiła, a nawet błagała, by Amanda się opamiętała i wzięła w końcu w garść. Na próżno.
Najchętniej uciekłaby z domu, choć miała tylko piętnaście lat i tak naprawdę była jeszcze gówniarą. Jednak jak na swój wiek wiedziała, a przede wszystkim widziała, zbyt wiele. Nie mogła zostawić mamy samej, choć ta zachowywała się lekkomyślnie, bo mogłoby zakończyć się to jakąś katastrofą.
Łzy wściekłości przesłaniały jej obraz i pewnie dlatego weszła na jezdnię, nie zwracając uwagi na samochód pędzący w jej kierunku, z zawrotną prędkością. Dopiero ostry dźwięk klaksonu przywołał ją do rzeczywistości.

I najpewniej auto by w nią uderzyło, gdyby nie silne i muskularne ramiona, które w ostatniej chwili oplotły ją w talii, gwałtownie pociągając do tyłu. Podniosła wzrok, by spojrzeć na swojego wybawcę, ale zamarła przyszpilona spojrzeniem błękitnych oczu.


Na wstępie od razu dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Tyle cudnych słów. Dziękuję! Jednak przede wszystkim, podziękowania są kierowane do Justyny, która ostatnimi dniami jest dla mnie ogromnym wsparciem. Ty doskonale wiesz, jak wiele Ci zawdzięczam, choć ciągle w to wątpisz. Mieć takiego przyjaciela, to niczym posiadać skarb – pamiętaj.
Przechodząc do spraw organizacyjnych... Rozdział może nie pojawić się szybko. A wszystko dlatego, że trochę się pomieszało. Są to rzeczy, o których wiedzą tylko bliskie mi osoby. Na pewno nie odchodzę. Ja zawsze będę, tylko być może nie będę aktywna. Nie mówię jednak hop, bo wszystko może pójść w odwrotnym kierunku i na to ciągle liczę. Ale... z rozdziału jestem zadowolona. Dziwne, prawda?
W sumie... to już chyba tyle. Do napisania!

Pozdrawiam,
Mrs.Cross!

Obserwatorzy