26 kwietnia 2017

Rozdział 8

Tamtego dnia odwiózł Catherine Ayars do domu i czekał przy samochodzie dopóki nastolatka nie weszła do środka. Przynajmniej na czterdzieści osiem godzin będzie miała spokój, bo Richard Crowe co najmniej przez tyle czasu będzie siedział na dołku. Istniała też możliwość – na którą Christopher w duchu liczył – że zacznie się awanturować i posiedzi trochę dłużej. A sądząc po jego zachowaniu na stacji benzynowej, nie potrafi trzymać języka za zębami zbyt długo.
Nie powinien się interesować losem swojej niepełnoletniej sąsiadki, ale nie potrafił też przejść obok tego obojętnie. Ten facet był wobec niej agresywny więc co jeśli ją bił? Nie wiedział jak, ale się tego dowie. Mieszanie się w życie sąsiadów nie było w jego stylu. Zwykłe podejrzenia też nie będą dobrym argumentem by zrobić interwencje policji. No i ona może wszystkiemu zaprzeczyć. A dodatkowo – na Boga! – ona ma dopiero piętnaście lat. Jeśli policja zacznie ją wypytywać, może się przestraszyć.
Dlatego zamierzał dowiedzieć się tego w inny sposób, choć niekoniecznie skuteczny.
- Carraway, jesteś na służbie. – Z zamyślenia wyrwał go głos Raya Huntera. – Rozumiem, że nie traktujesz tej pracy poważnie, ale chociaż byś udawał.
- Traktuje swoją pracę poważnie – zapewnił, patrząc na rząd samochodów stojących przed nimi na czerwonym świetle. – Tylko się zamyśliłem. Przepraszam.
- Czyżby zbliżała się randka z jakąś seksowną kelnerką? – zapytał, a w głosie aspiranta nie dało się nie usłyszeć nuty ironii.
- Nie – zaprzeczył, marszcząc lekko brwi. – Ktoś kogo znam może mieć kłopoty. Nie jestem tego pewny na tyle by angażować w to policje – powiedział zgodnie z prawdą.
Nie bardzo wiedział jak ma rozmawiać ze swoim partnerem. Rzadko wiadomo czy on żartuje czy mówi prawdę. Christopher wiedział jedynie, że lepiej z nim nie zadzierać, bo był szanowanym policjantem i dodatkowo bardzo dobrym. Zresztą, sam go szanował i tak naprawdę, choć Ray Hunter był trudnym człowiekiem, cieszył się, że ma z nim służby. Przynajmniej będzie miał możliwość by się czegoś więcej nauczyć.
Hunter posłał mu nieprzeniknione spojrzenie i przez dłuższą chwilę się nie odzywał najwyraźniej nad czymś rozmyślając. W końcu nieco się odprężył i ruszył, kiedy światło zmieniło się na zielone.
- W takim razie powinieneś sam wybadać grunt, a kiedy czegoś więcej się dowiesz, sam zadecydujesz co zrobić.
Wybadać grunt. Niekoniecznie tak nazwałby to, co miał w planach.
~*~
Faktycznie, znał adres. I chociaż czuł się winny, że musi opuścić Catherine, w tamtym momencie musiał to zrobić. Oprócz winy pojawił się także strach. Skąd mógł mieć pewność, że podczas jego nieobecności coś się nie zmieni z jej stanem? Że nie ulegnie on poprawie, bądź – o tym nawet próbował nie myśleć, jednak to nie było wcale takie łatwe – pogorszeniu? Przecież zazwyczaj tak się dzieje, że podczas naszej nieobecności dzieją się te najważniejsze rzeczy. Wystarczy podać jako przykład sam wypadek jego dziewczyny.
Wiedział, że dużo osób powiedziałoby mu, że to głupie, ale czuł się winny i nie był przekonany, czy kiedykolwiek wyzbędzie się tego uczucia. Nigdy nie przestanie analizować tego cholernego: „A co by było gdyby?”. Gdyby w tym momencie był przy niej, bez wątpienia by ją ochronił, nawet jeśli miałoby to oznaczać przyjęcie na siebie ciosu. Zdawał sobie sprawę, że nawet gdyby był w Seattle, do tego wypadku mogłoby dojść. Jednak to pytanie nie przestawało go dręczyć.
Czuł, że ją zawiódł i miał wrażenie, że przez to może znienawidzić sam siebie. Obiecywał, że będzie ją kochał i chronił przed wszystkim. A tymczasem ona leży przykuta do łóżka i nie wiadomo czy kiedykolwiek otworzy oczy.
Musiał wierzyć, że wszystko pójdzie dobrą drogą, bo najwyraźniej był jedyną osobą, która miała na to nadzieję. Jej matka… szkoda nawet o niej myśleć. Kiedy pojechał do domu Ayarsów by zapytać o swoją dziewczynę i otworzyła mu jej matka, rozpoznał od razu, że jest pijana. Niby udało jej się wyjść z nałogu, ale jak widać wypadek córki skłonił ją do powrotu. Albo zaczęła pić jeszcze zanim samochód potrącił jej córkę, tylko Catherine nie wspominała mu o tym w swoim listach, by go nie martwić – często coś próbowała przed nim zataić. Amanda topiąc smutki w alkoholu zapewne nie myślała o córce. A może myślała, lecz porzuciła wszelkie nadzieje, że dziewczyna z tego wyjdzie. Widział to w jej spojrzeniu i minie, kiedy mu wyjaśniała, gdzie jest Catherine. Mówiła dodatkowo zrezygnowanym głosem. Nie wierzyła, że jej córka potrafi być dostatecznie silna i tę walkę wygrać.
Dlatego pozostawał on, który nie mógł zwątpić – i nie zamierzał.
Zatrzymując samochód na płatnym parkingiem przed wysokim budynkiem, sprawdził czy nikt nie dzwonił do niego ze szpitala. Zadufana pani doktor wiedziała, że jeśli ma się coś dziać, ma dzwonić właśnie do niego. Shannon Paige ratowała ludzkie życie, ale Christopher nie darzył jej sympatią.
Schował telefon do kieszeni kurtki, zostawiając dźwięki włączone i opłacił parking, zostawił bilecik za szybą, by był widoczny, a następnie wszedł do budynku i wjechał windą na przedostatnie piętro. Był w tym budynku dopiero pierwszy raz i nie czuł się do końca pewnie, ale wiedział, że ten człowiek będzie potrafił mu pomóc.
Po pierwsze, jako licencjonowany prywatny detektyw musiał ciągnąć podjętą przez siebie sprawę do końca i – nie oszukujmy się – mógł złamać nieco więcej niż policja, bo działał sam dla siebie. Dodatkowo ludzie mieli tę tendencje, że detektywom łatwiej zaufają niż glinom. Właśnie dlatego, że policjanci nie zawsze robili „wszystko co w ich mocy”, jak to często mówili i często te zdanie było kłamstwem. Christopher doskonale to wiedział, bo jego koledzy często się obijali.
Drugim powodem było to, że znał tego człowieka od kilku lat i wiedział, że każdą przyjętą sprawę traktuje równie poważnie. Czy to zaginięcie/porwanie dziecka czy też zwykła zdrada małżonka – choć Carraway miał świadomość, że tych ostatnich detektyw miał najmniej. Człowiek, do którego zmierzał, miał bardzo dobrą opinie i wiele zakończonych pomyślnie spraw. Praca detektywa, jak wcześniej policjanta, była dla niego powołaniem, co na pewno wpływało na jego podejście i rezultaty.
Wyszedł z windy i miał wrażenie, że jechała na przedostanie piętro w nieskończoność. Dobrze, że nie miał klaustrofobii, bo pokonanie osiemnastu pięter nie wydawało się być przyjemną perspektywą. Od razu zobaczył szklane biurko, przy którym siedziała kobieta mniej więcej w jego wieku, stukając wypielęgnowanymi paznokciami w klawisze komputerowej klawiatury. Była przeciętnej urody blondynką, która posłała mu delikatny uśmiech kiedy ruszył w jej stronę. Za oprawkami czarnych okularów dostrzegł piwne, duże oczy.
Zastanowił się czemu to sekretarki zazwyczaj są właśnie blondynkami.
- Witam w Hunter’s. Czym mogę panu służyć?
Zanim zdążył się odezwać, drzwi na końcu korytarza się otworzyły i stanął w nich wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna po czterdziestce. Blond włosy jak zawsze miał krótko ostrzyżone, a zielone oczy wpatrywały się w Christophera z nieprzeniknionym wyrazem.
Ray Hunter nic się nie zmienił, odkąd Carraway widział go po raz ostatni.
- Amber, nie łącz mnie z nikim i przynieś dwie kawy – powiedział stanowczo do swojej sekretarki, a potem podszedł do młodego policjanta i uścisnął mu dłoń, by następnie zaprosić go do swojego gabinetu. – Tam będziemy mogli w spokoju porozmawiać.
Weszli do przestronnego pomieszczenia, w którym na prawo od drzwi mieściło się na duże, dębowe biurko i czarny fotel, a za nimi kilka regałów wypełnionych po brzegi segregatorami i teczkami. Jeśli Chris miał zgadywać, jego były partner nie ufał do końca nowoczesnej technologii i wolał przechowywanie dokumentów na papierze niż na komputerowym dysku. Natomiast na lewo od drzwi stała kanapa i szklany stolik, a na ścianie wisiały różne dyplomy i na pewno licencja detektywistyczna, albo jej kopia.
Ray był nieco niższy od Christophera, więc kiedy stali blisko siebie, były policjant musiał nieco odchylać głowę do tyłu. Wiele osób z powodu większego wzrostu czuje się bardziej pewnie i w jakiś sposób uważają, że mają przewagę nad swoim rozmówcą. Carraway niczego takiego nigdy nie odczuwał w stosunku do Huntera, gdy patrzył na niego z góry. Zawsze czuł wobec swojego byłego partnera respekt oraz szacunek i z biegiem czasu, nawet po złożeniu rezygnacji ze służby, jego podejście się nie zmieniło. Co więcej, uważał Raya Huntera za człowieka godnego naśladowania.
- Zdziwił mnie twój telefon – przyznał detektyw, kiedy już usiedli na kanapie. Christopher spojrzał na byłego partnera, który przewiercał go wzrokiem. – Chodzi o Catherine Ayars, prawda?
Chris posłał swojemu rozmówcy wymuszony uśmiech, a potem westchnął głęboko i oparł łokcie o kolana. Przepracowali razem kilka lat na wspólnej służbie, więc mieli do siebie zaufanie, chociaż nie od początku tak było. Ray uważał młodszego kolegę za kolejnego idiotę, który nie będzie brał pracy na poważnie, ale szybko się mile zaskoczył.
- I dziwi mnie też, że przyszedłeś do mnie dopiero teraz – dodał.
- Bo dopiero wczoraj się dowiedziałem – powiedział Chris udręczonym głosem.
Nigdy nie przestanie sobie tego wyrzucać. Powinien sobie darować to pieprzone szkolenie. Powinien być przy niej. Chronić ją, do diabła.
- Nie bardzo rozumiem. – Ray zmarszczył brwi skonsternowany.
Christoper wszystko mu wyjaśnił. Swój wyjazd na szkolenie i to, że przez jakiś czas nie mieli dostępu do poczty. Powiedział też o swoich wątpliwościach, kiedy po powrocie do głównego obozu okazało się, że nic nie dostał. I o tym, jak rzucił wszystko w diabły, bo niepewność zjadała go od środka i musiał dowiedzieć się, co jest grane. Zrobił przerwę, kiedy Amber przyniosła im kawy, uśmiechając się zbyt promiennie. Powiedział też o tym jak o wszystkim się dowiedział, a skończył opowieść na tym, jak postanowił do niego zadzwonić.
- Doskonale wiem, że stary odsunie mnie od tej sprawy, kiedy tylko pojadę na komisariat – mruknął, patrząc tępo na trzymany przez siebie kubek. – I nie wiem czy chcę usłyszeć kto ją prowadzi.
- Jackson i Anderson – poinformował go Hunter, czym wywołał jego niemałe zaskoczenie. – Kiedy tu jechałeś, zadzwoniłem spytać na komisariat. Domyśliłem się po co dzwoniłeś, synu. Nie dzwoniłbyś po to, bo potrzebowałeś pomocy z pracą. – Pokręcił głową. – Znam cię, pamiętaj. Nie wiem nic ponad to, co zapewne ty wiesz. Miała wypadek, zapadła w śpiączkę. Pisali o tym w gazetach przez jakiś czas.
No tak. Jemu nawet do głowy nie przyszło, by poszukać w artykułach czegoś na ten temat, a w internecie na pewno też coś by znalazł. Był tego więcej niż pewien, ale miał ważniejsze sprawy na głowie niż surfowanie po sieci. Zresztą doskonale zdawał sobie sprawę, że dziennikarze lubią dodać swoje trzy grosze i ubarwiać historie. Nie ufa się informacjom, które podają.
Wiedział, że Jackson i Anderson nie byli najgorszą opcją. Byli dobrymi policjantami, chociaż nie mieli wytrwałości co do prowadzonych spraw. Nie szperali w każdym zakamarku lecz opierali się na powierzchowności, co niestety martwiło Carrawaya i zastanawiał się czy sprawa jeszcze jest otwarta. Ale i tak mogło być o wiele gorzej. Jeśli stary przydzieliłby do tej sprawy takiego Browna i Moore’a, dochodzenie zostałoby zaszufladkowane może po tygodniu. Ci dwaj byli leniwi i nie myśleli głową lecz inną częścią ciała. Z tego co mówili, za numer telefonu potrafili odpuścić ładnej dziewczynie mandat.
Niestety, choć Christopher lubił swoją pracę i taktował ją poważnie, musiał przyznać, że tacy policjanci się zdarzali i bardzo chętnie by się ich pozbył, ale nie posiadał takiej władzy.
- Wiesz też dlaczego tutaj przyszedłem, prawda? – odezwał się, posyłając byłemu partnerowi wymuszony uśmiech.
Ten skinął mu głowę i westchnął, odstawiając kubek na stolik.
- Wydaje mi się, że wiem. Nie usiedzisz bezczynnie i nie będziesz czekał, aż ta sprawa się rozwiąże. Jako starszy kolega doradzałbym ci jednak cierpliwość, ale szybko pomyślałem jakby to było, gdyby moja żona albo któryś z dzieciaków znalazł się w takiej sytuacji. I na pewno też nie siedziałbym z założonymi rękami.
- Jeśli komendant się zorientuje, że pomimo odsunięcia mnie od sprawy – Christopher nie wątpił, że usłyszy taką wiadomość, gdy tylko pojedzie na komisariat, bo takie obowiązywały procedury – będę brał w niej udział i przeszkadzał chłopakom w tym śledztwie, stracę odznakę – dokończył, wzdychając cicho i posłał Hunterowi uważne spojrzenie. – Dlatego chcę, żebyś ty się tym zajął. Zapłacę tyle, ile będzie konieczne.
- Daj spokój, synu. – Detektyw zdecydowanie pokręcił głową. – Pomogę ci z ogromną chęcią znaleźć tego, który zrobił to tej twojej małej. Rozumiem, że w tym śledztwie chcesz brać czynny udział? Jak to sobie wyobrażasz?
Christopher nie mógł ukryć zdziwienia, że Ray tak dobrze go odczytuje. Ale pracowali razem kilka lat i zdołali się poznać, więc nie powinno go to dziwić. Poza tym był bardzo dobrym detektywem, a wcześniej policjantem i słynął ze swojej spostrzegawczości oraz przebiegłości.
- Wezmę bezpłatny urlop – wyjaśnił. Wszystko zdążył już sobie przemyśleć, dlatego właśnie zadzwonił do przyjaciela z nadzieją, że ten mu pomoże. – Uprzedzę też starego, że wynająłem ciebie do rozwiązania tej sprawy.
- Wcale mnie nie wynająłeś. Po prostu zamierzam ci pomóc, synu bo wiem ile ta mała dla ciebie znaczy. Jeszcze dzisiaj dowiem się czegoś więcej na temat tej sprawy i pewnie jutro pojadę popytać w okolicy. Może ktoś coś pamięta. Wiesz, że ludzie dużo widzą, ale ze strachu mało mówią.
Wiedział, bo niejednokrotnie miał do czynienia z takimi przypadkami podczas służby. Ludzie ze strachu o siebie bądź swoich bliskich zatajali pewne rzeczy. I nie zawsze byli zastraszani, choć tak też się zdarzał.
Po spotkaniu z Rayem, który obiecał dzwonić, gdyby czegoś się dowiedział, Christopher pojechał na komisariat i spotkał się ze swoim komendantem. I zgodnie z jego przewidywaniami, został odsunięty od sprawy. Nie był spokrewniony z poszkodowaną, ale byli parą więc mógł stracić w dochodzeniu obiektywizm, jak już się zdarzało, gdy policjanci prowadzili sprawy dotyczące ich bliskich. Chris nie zamierzał się jednak kłócić ze swoim szefem i wszystko przyjął na spokojnie, by w następnej chwili wyjaśnić podjętą przez siebie decyzje.
Dopiero siedząc na komisariacie i rozmawiając z komendantem uświadomił sobie, że przez swoje zachowanie może stracić pracę. I szybko doszedł do wniosku, że jeśli tak, to jest w stanie taki stan rzeczy zaakceptować. Nie będzie siedział z podkulonym ogonem, podczas gdy człowiek, który wpędził Catherine w taki stan chodzi sobie po wolności. Nie może jemu, bądź jej, ujść to na sucho.
Na jego szczęście, szef wykazał się wyrozumiałością, choć oczywiście zadowolony nie był z takiej decyzji. Trochę go uspokoiła też myśl, że Christopherowi będzie pomagał jego były partner, bo nie przeszkadza policji pracować. Jedynie szybciej rozwiązuje sprawy.
- Co tak właściwie się stało? – zapytał, kiedy sprawa jego urlopu jak i współpracy z Hunter’s została zaakceptowana przez starego.
- Z tego co dobrze zrozumiałem, Carraway właśnie poszedłeś na zwolnienie. W takim razie  nie mogę udzielić ci tych informacji.
Zapomniał, że Joseph Lawson potrafił być prawdziwym chujem. Podejrzewał nawet, że gdyby Ray nie zrezygnował, to on zostałby komendantem. I to może byłoby najlepsze dla wszystkich.
Wyszedł, zanim powiedziałby o dwa słowa za dużo i jego sytuacja uległaby zmianie. Na przykład takiej, że odznaka oraz służbowa broń zostałyby na biurku, a on straciłby możliwość bycia policjantem. Może i Lawson był dupkiem, ale za to wpływowym.
Pieprzyć to.
Wrócił do szpitala z mocno bijącym sercem. Nie dostał żadnego telefonu od doktor Shannon Paige, ale pomimo to bał się, że coś go ominęło. Tej gorszej wersji wydarzeń nie chciał przyjmować do świadomości, więc mógł stracić moment, w którym jego dziewczyna się obudziła. Tak naprawdę się obudziła. Z każdym krokiem, gdy zbliżał się do sali sto dwanaście jego serce coraz mocniej obijało się o żebra i miał wrażenie, że lada moment wyrwie się z piersi. Jednak kiedy wszedł do sali, serce przestało bić całkowicie.
Czuł, że krew odpływa mu z twarzy a po plecach spływa strużka zimnego potu.
Łóżko Catherine Ayars było puste.


Dobry wieczór!
Lubię te uczucie, kiedy jestem zadowolona z rozdziału i czuję, że wyszedł mi tak, jak tego chciałam. Mógłby pojawić się wcześniej, ale ja muszę mieć w głowie takie Puf!, które pomaga mi w pisaniu rozdziałów. Wtedy wychodzi lepiej niż pisany na siłę, prawda? Wszystko wychodzi lepiej, jeśli nie jest tworzone na siłę.
W sumie ode mnie to chyba tyle, nie ma co się tu rozpisywać. Dobranoc!

Mrs.Cross!

28 lutego 2017

Rozdział 7

Jedynym miejscem, gdzie Christopher Carraway nie miał przy sobie broni, był dom. Dopiero tam chował pistolet wraz z kaburą na dnie szafy wyjmując wcześniej magazynek, który kład w inne miejsce, dla przezorności.
Chociaż był już po służbie, w cywilnym ubraniu, czuł pod kurtką ciężar broni. Nigdy jeszcze z niej nie korzystał – nie licząc strzelnicy – chociaż zawsze miał ją przy sobie. Tak samo wtedy na stacji, gdy usłyszał krzyk. Brak munduru nie stanowił problemu przy noszeniu uzbrojenia. Były tylko dwa warunku. Pierwszy, bardzo oczywisty, należało mieć zezwolenie na posiadanie broni palnej – co oczywiście obowiązywało także mundurowych. Drugi, już mniej ewidentny, a dla laików czasami nawet kompletnie nieznany, gdy nie masz umundurowania, pistolet musi być ukryty pod ubraniem. Niewidoczny dla nikogo.
Klucze schował do kieszeni kurtki, idąc w stronę, skąd dobiegały go głosy, z każdym jego krokiem stając się coraz głośniejsze i bardziej wyraźne. Był pewien, że kłóci się dwoje ludzi, kobieta i mężczyzna. Być może było tam więcej osób, które nie brały udziały w konwersacji. Zanim skręcił za róg budynku pomyślał, że jeden z głosów brzmi dziwnie znajomo. Widząc dwójkę osób utwierdził się w przekonaniu, że jak najbardziej miał rację. Nie spodziewał się jednak, że właścicielem, czy też raczej właścicielką, znajomego głosu będzie Catherine Ayars. Jeśli dobrze pamiętał, właśnie na tej stacji ją zostawił. Chyba nie spędziła w tym miejscu całego dnia?
Nastolatka i jej towarzysz najwyraźniej jeszcze nie zdawali sobie sprawy z tego, że są obserwowani. Christopher poczuł się jak intruz, ale nie zamierzał się wycofywać. Mina rozmówcy jego sąsiadki wyraźnie świadczyła, że był wściekły. A chwiejna postawała dawała jasno do zrozumienia, że mężczyzna jest pijany. A wściekły i pijany oznaczał również, że był zdolny do wszystkiego. Także do uderzenia nastolatki.
- Przestań się w końcu wtrącać, gówniaro! – warknął pijak, pociągając z butelki spory łyk piwa.
- Masz zostawić moją matkę w spokoju – odpowiedziała nastolatka z zaciętą miną, krzyżując ramiona na piersiach. – Jesteś tylko pieprzonym intruzem w naszym życiu.
Christopher uświadomił sobie, że widział już tego mężczyznę. Niejednokrotnie, gdy wchodził do domu Ayarsów, bądź go opuszczał. Mężczyzna był wysoki, miał lekką nadwagę, a brązowe włosy przyprószone były już siwizną. Kiedy zrobił pijacki krok w stronę Catherine, czerwieniejąc ze złości na twarzy, młody policjant nie mógł tak dłużej stać bezczynnie i ryzykować, że zaraz dojdzie do rękoczynu. Bez wahania stanął pomiędzy dwójką. Pewnie gdyby był zwykłym obywatelem, nadal obserwowałby sytuację rozważając czy się wtrącić czy nie. Bądź w ogóle by nie zareagował słysząc krzyki na tyłach stacji. Jednak praca i odznaka zobowiązywały go do interwencji.
- A ty czego tu szukasz? – wybełkotał mężczyzna z piwem, mrużąc szare oczy. – To sprawa pomiędzy mną a moją córką!
- Nie jestem twoją córką! – usłyszał za plecami wściekły głos i gdy spojrzał przez ramię, zobaczył w brązowych oczach dziewczyny łzy. Zaciskała zęby, nie pozwalając by spłynęły po jej policzkach.
- Pieprzę twoją matkę, więc po części jesteś.
- Idź do samochodu – powiedział pośpiesznie, wciskając w dłoń brunetki kluczyki. W drugiej ręce zaś trzymał policyjną legitymację, którą uniósł do góry. – Posterunkowy Christopher Carraway. Proszę o pokazanie dokumentów.
Gdyby był w mundurze, legitymacja nie byłaby konieczna. Sam strój stanowił główny dowód, że faktycznie był funkcjonariuszem prawa. Jednak będąc w cywilnym stroju, wylegitymowanie się było konieczne. Nawet przed takimi pijaczynami. Odbierając dokumenty tożsamości, zadzwonił do swojego partnera. Wiedział, że Ray Hunter jest jeszcze na komendzie West Precint-Seattle Police Departamen przy 810 Virginia Street. Z tego co wspominał partner, miał do załatwienia papierkową robotę.
- Zapomniałeś czegoś, chłopcze? – usłyszał w słuchawce zamiast powitania i tylko westchnął w duchu. Zastanowił się przez chwilę czy aspirat kiedyś obdarzy go sympatią. Albo był po prostu zbyt młody by zrozumieć Huntera.
Wyjaśnił szybko sprawę, mówiąc imię i nazwisko, które wyczytał z dokumentów. Przez ten czas Richard Crowe zdążył opróżnić do końca piwo, a butelkę wyrzucić do kontenera na śmieci. W ogóle nie przejmował się tym, że przed nim stoi policjant. Christopher usłyszał w tle stukanie w klawiaturę komputera i przeczekał kolejnych kilka sekund, aż w końcu odezwał się Ray.
- Mamy kogoś takiego. Wielokrotnie brany na dołek za bycie pod wpływem alkoholu i awanturowanie. Pogadam z kim trzeba i kogoś do was podeślą. Ale czy ty nie jesteś już poza służbą, młody?
- A czy policjant nie jest cały czas na służbie, aspirancie? – odpowiedział.
Musieli przeczekać zaledwie dziesięć minut, kiedy pod stacje zajechał radiowóz. Dwóch policjantów, którzy byli niedaleko na patrolu, przedstawiło się i Crowe ponownie musiał okazać się dokumentami.
Carraway wrócił więc do samochodu, gdzie czekała na niego jego sąsiadka. Zauważył, że jej oczy są czerwone i napuchnięte od płaczu, ale w żaden sposób tego nie skomentował, bo nie miał prawa. Życie dziewczyny go nie dotyczyło.
- Mam nadzieję, że długo posiedzi – powiedziała tylko, kiedy wyjeżdżał na ulicę, a potem całą drogę do domu przesiedzieli w milczeniu. Ale nie było w tym nic niezręcznego. To była przyjemna cisza.
~*~
Ponownie znalazł się w gabinecie doktor Shannon Paige.
Ile to razy życie człowieka potrafi się zawalić w tak krótkim czasie? Dzień wcześniej dowiedział się, że jego dziewczyna jest w śpiączce. Potem przeżył nieopisane szczęście, że się obudziła. Otworzyła oczy, ściskała lekko jego palce. Wyraźnie to czuł. A potem? Potem się dowiedział, że to nic nie znaczy. Nic nie znaczy!
Życie to pieprzona huśtawka. Raz masz pod górkę a potem spadasz gwałtownie w dół. Tylko, żeby być u góry, musisz się postarać i włożyć w to mnóstwo wysiłku. A gdy chodzi o drugą stronę, nie trzeba zbyt wiele robić i spadasz w dół z impetem. Każdy następny upadek boli się coraz bardziej. Oczywiście mówią, że potem stajesz się silniejszy. O ile dasz radę znów się wspiąć na szczyt.
Tym razem doktor Paige nie robiła problemów i od razu zaprosiła go do swojego gabinetu, gdzie zamierzała mu wszystko wyjaśnić. W końcu był policjantem, a nie lekarzem i nie wiedział na temat śpiączki wszystkiego. A pomimo to i tak nie mieściło mu się, że ktoś w śpiączce jest w stanie otworzyć oczy i ścisnąć rękę. Jak przez mgłę pamiętał, że podczas poprzedniej rozmowy kobieta wspominała coś na temat minimalnych ruchów czy czegoś w tym stylu. Jednak był w zbyt wielkim szoku by sobie przypomnieć cokolwiek sensowego, złożyć odpowiednio elementy układanki.
Przykro mi… Catherine się nie obudziła.
To nic nie znaczyło.
- Niech mi pani wytłumaczy – zaczął bezbarwnym tonem, wpatrując się w Shannon. – Jakim cudem Catherine otworzyła oczy, ale się nie obudziła?
- Już panu tłumaczyłam, że pańska dziewczyna przeszła w stan wegetatywny. I tłumaczyłam, że może dojść do nieplanowanych ruchów. Tak jest i w tym przypadku. Panna Ayars otworzyła oczy i, jak pan twierdzi, zacisnęła palce. Zrobiła to niekontrolowanie. Na tym właśnie polega stan wegetatywny – westchnęła cicho, zaciskając palce na nasadzie nosa, jakby czymś wyjątkowo zmęczona. Może miała ciężką operacje? Christophera to nie obchodziło. – Jest to dla niej na korzyść, panie Carraway. Catherine samodzielnie oddycha, więc nie musimy jej podłączać i żadne maszyny nie robią tego za nią.
- Czyli to może się powtórzyć? Może znów otworzyć oczy?
- Jak najbardziej. – Kobieta skinęła głową. – Jak panu tłumaczyłam wcześniej, może to trwać krótko, ale…
- Może trwać też latami – dokończył za nią, gdy jeden element układanki z ich poprzedniej rozmowy wpadł na swoje miejsce. – Może to się zakończyć przebudzeniem albo śmiercią – dodał, zaciskając pięści.
Nie odpowiedziała, ani nawet nie kiwała głową. Nie musiała. Ta część chyba wyryła się w jego pamięci najbardziej, niczym neon nad wejściem do nocnego klubu.
- To jest stan wegetatywny, panie Carraway. Już panu tłumaczyłam co to oznacza. Nic nie możemy na tym etapie powiedzieć ani zagwarantować. – Rozłożyła ramiona. – To jak ruletka, los na loterii. Może wygrać albo…
- Albo przegrać – dokończył, przerywając jej w połowie zdania.
Mogłaby przegrać, a on wtedy straciłby wszystko.
Musiał wierzyć, że będzie wystarczająco silna.
Ich rozmowę przerwał pisk, który okazał się być pagerem lekarki. Gdy tylko odczytała coś z małego ekranu, szybko podniosła się z fotela i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się tylko na moment, by spojrzeć na Christophera i w pośpiechu rzucić:
- Jeśli ma pan jeszcze jakieś pytania, porozmawiamy później.
I wybiegła z gabinetu.
- Szybciej, szybciej! – usłyszał z korytarza czyjś głos.
Nie miał wyboru, więc się podniósł i wyszedł za doktor Paige. Zobaczył jak kobieta biegnie korytarzem i po chwili z windy wybiegły pielęgniarki, wioząc na szpitalnym łóżku kobietę, którą inkubowano. Zauważył krew na ubraniu poszkodowanej oraz na materacu. Nieznajoma była nieprzytomna oraz blada. Zdążył to zauważyć, gdy sanitariuszki przebiegły obok niego, pchając łóżko, a doktor Paige wydawała głośno jakieś polecenia, których kompletnie nie rozumiał.
- Ciśnienie siedemdziesiąt na czterdzieści!
- Jakie jest tętno?
- Sto pięćdziesiąt!
- Niech ktoś wezwie doktora Marshalla! Będę potrzebowała jego pomocy! Kroplówka na maksimum!
Choć był policjantem od kilku lat i takie widoki, a nawet gorsze, nie były mu wcale obce, zrobiło mu się słabo. Uświadomił sobie, że kilka tygodni wcześniej, gdy był na szkoleniu to Catherine wieziono na takim samym łóżku, pewnie w takim samym pośpiechu. Być może ją także intubowano i była w podobnym stanie co ta nieznana mu kobieta. I nic nie mógł poradzić na to, że wyobraźnia płatała mu figle i zamiast nieznajomej ujrzał swoją dziewczynę.
Stał pośrodku korytarze jeszcze przez parę minut, pomimo iż część personelu szpitala, zajęta nową pacjentką, wraz z ranną zniknęli mu z oczu. Po chwili przebiegł obok niego mężczyzna, na którego nie zwrócił uwagi. Gdy już w pełni się otrząsnął, poszedł do sali sto dwanaście, gdzie leżała Catherine Ayars i gdzie drugie łóżko było puste. Maleńka część jego umysłu zastanowiła się czy nie położą tu kobiety, którą niedawno przywieziono na oddział w stanie najprawdopodobniej ciężkim, z tego co zauważył, ale przecież nie był lekarzem. To było nieważne, ale chyba tak już było, że człowiek chce uciec od swoich problemów chociaż na moment, rozmyślając o różnych błahostkach również takich, które go wcale nie dotyczą.
Tak było łatwiej. Choć niekoniecznie lepiej.
Usiadł na krześle i wziął dziewczynę za rękę. Przez kilka przedłużających się sekund wstrzymywał oddech spodziewając się, że poczuje znów delikatny ucisk jej szczupłych palców i zobaczy  jak jej powieki się unoszą. Czekał. Ale nic takiego nie miało miejsca. Wypuścił powoli wstrzymywane powietrze czując jednocześnie żal i ulgę.
Żal, bo gdyby ponownie pojawiły się u niej tak zwane niekontrolowane ruchy, oznaczałoby to, że ona ciągle walczy – w co nigdy nie zamierzał wątpić – a przynajmniej miał taką nadzieję, że takie symptomy właśnie na to wskazywały. Nie miał szansy się o to zapytać, bo lekarka Catherine została pilnie wezwana i musiała się zająć tamtą kobietą.
Ulgę, bo gdyby znów otworzyła oczy i zrobiłaby jakikolwiek inny ruch, ponownie miałby ogromne nadzieje, że to coś więcej niż tych objawy stanu wegetatywnego. Myślałby, że jednak się obudziła i do niego wróciła. A potem znów mógłby się niemile rozczarować. Jak na tak krótki czas, na razie powinno mu wystarczyć upadków.
Nawet nie wiedział, kiedy upłynęło parę godzin. Zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy weszła pielęgniarka by zmienić Catherine kroplówkę i zmierzyć temperaturę zanim skończy swoją zmianę. Spojrzawszy na zegar w telefonie zdał sobie sprawę, że dochodziła czternasta. Miał do załatwienia sprawę, ale nie chciał opuszczać dziewczyny. Powinien siedzieć przy niej dzień i noc. Niestety życie to nie film czy książka i musiał stawić czoła obowiązkom. Ale nie tylko to musiał załatwić.
- Wrócę – wyszeptał, składając pocałunek na jej czole i cicho westchnął, ściskając jej dłoń. – Jeszcze dzisiaj. Obiecuję.
Jeśli coś będzie się działo, jego numer był podany już dawno. Pewnie dowiedziałby się o wypadku pierwszy, gdyby nie to, że był na tym szkoleniu. Wtedy cieszył się, że na nie wyjeżdża, bo zdobędzie nowe doświadczenie, stanie się lepszym policjantem. Ale w tamtej chwili niczego nie żałował tak bardzo jak tego przeklętego wyjazdu. Wiadomo, że nie ma co się zastanawiać Co by było gdyby? ale nie mógł się powstrzymać, bo może gdyby jednak nie wyjechał, nic złego by się nie stało. Może w tamtej chwili byliby razem, może nawet w innym miejscu. A nawet jeśli byliby na tamtej ulicy niewykluczone, że zdołałby ją ocalić. A nuż by się udało.
Tyle, że czasu nie można cofnąć. Nie może zostać w domu zamiast wyjechać na szkolenie setki kilometrów od domu. Nie może zapobiec wypadkowi i uchronić Catherine od śpiączki. Co się stało, już się nie odstanie. Cofanie w czasie to tylko rzecz wymyślona przez marzycieli. Jednak gdyby ktoś odkrył taką maszynę, Christopher byłby mu bardzo wdzięczny. Ilu ludziom ułatwiłoby to wtedy życie?
Z ociąganiem opuścił jej salę. Wiedział jednak, że myślami został przy łóżku dziewczynie. Będzie się martwił, że coś przegapi. Że stanie się coś, a jego nie będzie przy niej. Na przykład się obudzi, bo innej opcji nie był w stanie zaakceptować.
Jeszcze nie.
Czekając na taksówkę, wpatrywał się w numer, marszcząc brwi. Trzymał kciuk nad narysowaną zieloną słuchawką na ekranie. Wiedział jak działa policja. Sam w końcu był jednym z nich. W końcu jej sprawa zostanie odłożona na półkę. A skoro minęło już tyle i sprawca nie został schwytany, być może nie zdołają go znaleźć. Nie będzie mógł sam prowadzić śledztwa. Znał procedury. Odsuną go od tej sprawy, bo tak należało. Rzadko kiedy policjant mógł prowadzić sprawę, z którą coś go łączyło. Na przykład jeśli był z ofiarą.
Bo właśnie tym była Catherine Ayars dla policji. Ofiarą.
Musiał się też dowiedzieć czy sprawa była prowadzona przez policjantów z komendy, w której pracował. Najprawdopodobniej. Pod warunkiem, że wypadek miał miejsce w miejscu, które podchodziło pod ich jurysdykcję. Zdał sobie sprawę, że pod tym kątem praktycznie nie znał sprawy. Wiedział jednak, jak się dowiedzieć wszystkiego. Wystarczyło…
Wcisnął zieloną słuchawkę i przycisnął telefon do ucha, wsłuchując się w sygnały i wpatrując w przejeżdżające samochody, ludzi przechadzających się chodnikiem. Samych, z dziećmi, z psami i… z drugimi połówkami.
Jakie to zabawne. Człowiek żyje własnym życiem, być może jest szczęśliwy. Żyje w bańce szczęścia i tego wszystkiego, co on miał niedawno. Przechodzimy obok ludzi, których twarzy nawet nie zapamiętujemy. Wyglądają dla nas zwyczajnie. Ich wygląd miga w naszej pamięci może przez ułamek sekundy i idziemy dalej. A może osoba, którą mijałeś, myśli o samobójstwie? Albo gorzej, o morderstwie? A może on minie osobę na ulicy, która potrąciła Catherine i o tym nie będzie wiedział? Będzie dla niego tylko kolejną twarzą, której nie będzie pamiętał.
Czuł się tak, jakby oglądał świat na ekranie telewizora. Pokręcił na siebie głową i rozejrzał się za taksówką. Najpierw pojedzie po swój samochód, a potem…
- Halo? – Jego rozmyślania przerwał głos w słuchawce. Brzmiał tak samo, jak go zapamiętał. I nadal był zachrypnięty od dymu papierosowego. – Dawno do mnie nie dzwoniłeś, chłopcze. Czy coś się stało?
Przez chwilę milczał, zaciskając palce na słuchawce. Nie musiał się zastanawiać czy dobrze zrobił, dzwoniąc pod ten numer. Ufał swemu rozmówcy. Wiedział, że będzie z nim szczery i niczego przed nim nie zatai. Kiedy tylko on się czegoś dowie, Christopher również będzie o tym wiedział. Lecz nie chodziło jedynie o to. Carraway ufał mu na tyle, żeby wiedzieć, że mężczyzna da z siebie wszystko i będzie wykonywał swoją pracę sumiennie, aż w końcu dowie się prawdy. Zawsze istniał jakiś sposób by dojść do wyjaśnień.
- Potrzebuję twojej pomocy – powiedział w końcu.
- Będę czekał na ciebie w swoim gabinecie, chłopcze. Znasz adres.



Jestem strasznym leniem, wiem to. Ale wiecie, czasami wpadam w fazę, kiedy nie wiem co napisać, a czasem mam tak, że sprzątam, a w mojej głowie powstaje słowo po słowie akapit i dalej pisanie mi jakoś leci. Tak było właśnie i tym razem. Biorę wtedy zeszyt i piszę, aż w końcu nie wiem co ma być dalej i odkładam, by nie było głupot. Chyba jestem usatysfakcjonowana rozdziałem. I końcówką – co jest początkiem akcji, ale też pomysłem, który powstał w mojej głowie zupełnie niedawno. Kilka dni temu, gdy uzupełniałam swoje notatki w zeszycie. Co mogę jeszcze powiedzieć? Mam nadzieję, że wam również się spodoba.

Pozdrawiam,
Mrs.Cross!

9 stycznia 2017

Rozdział 6

Wysadził ją przecznicę od stacji benzynowej, czyli tam gdzie sobie życzyła. Nie wnikał w żadne szczegóły. Nie pytał dokąd się naprawdę wybiera, z kim zamierza się spotkać. Tak, był policjantem i dodatkowo jej sąsiadem tylko co z tego? Czy to dawało mu jakieś prawa by bezpodstawnie wypytywać dziewczynę o jej prywatne sprawy? Poza tym co go to obchodziło? Raczej nie wyglądała na kogoś, kto szedł wdać się w złe towarzystwo albo skoczyć z mostu – ewentualnie w jej przypadku mógłby to być wysoki budynek, bo Christopher nie przypominał sobie by znajdował się jakiś most w promieniu co najmniej dziesięciu kilometrów.
Nie, wcale o niej nie rozmyślał przez godziny swojej służby. Jeśli chciało się pracować w takim zawodzie, należało przede wszystkim umieć oddzielić pracę od swojego życia prywatnego. Problemy osobiste nie mogły być z tobą podczas wypełniania obowiązków policjanta. To oczywiste, że jeśli coś zaprząta ci głowę i będziesz musiał wyjechać na akcje, nie będziesz w pełni skoncentrowany, będziesz się rozpraszał, a dodatkowo mogą pojawić się chwile wahania. A powszechnie wiadomo, że nawet sekunda niepewności może znaczyć dużo. Nie zawsze było to łatwo wykonać, ale jak się mówi – wystarczy chcieć.
Naturalnie kilka razy w jego głowie pojawiła się przelotna myśl na temat dziewczyny, ale to nie było nic szczególnego. Chyba każdy lubił pomyśleć o czymś mało poważnym, by choć na moment oderwać się od swojego życia i swoich problemów. Przeważnie dlatego też ludzie wtrącali się w życie innych. Bo tak było łatwiej. Zajmować się czyjąś sprawą, a nie swoją. Mniejsze zmartwienie i konsekwencje nie zawsze nas dosięgną. Tak samo jak łatwo jest doradzać innym, tak samemu nie zawsze potrafimy sobie radzić z własnymi problemami.
Dzień w pracy przebiegł Christopherowi raczej spokojnie. Po uzupełnieniu wszystkich potrzebnych dokumentów, wraz ze swoim partnerem, Rayem Hunterem pojechali patrolować ulice Seattle, na których było wyjątkowo bezkonfliktowo. Nie złapali nawet nastolatka na piciu alkoholu w parku czy awanturującego się bezdomnego. Otrzymali jedynie dwa wezwania na interwencję. Pierwsze było do wypadku, albo raczej kolizji, gdzie dwoje kierowców nie mogło się porozumieć. A dokładniej – dwie kobiety. Jedna z drugą upierały się, że to nie jest ich wina. Ostatecznie po zbadaniu okoliczności, Christopher i Ray obu paniom wręczyli mandaty, po czym obie zadały to samo pytanie: Ale za co? Znalazłszy się w radiowozie, partner Carrawaya doszedł do wniosku, że tylko z kobietami są takie problemy.
Drugie zgłoszenie otrzymali od młodej dziewczyny, dodatkowo studentki, do której wdarł się były chłopak i robił jej awantury. Dojechali na miejsce i jak się okazało, chłopak był w sztok pijany i już z klatki schodowej dało się słyszeć jak wyzywa swoją byłą dziewczynę od kurw i dziwek, stojąc pod jej drzwiami. Zaczął się stawiać, gdy Hunter prosił go o podanie dowodu tożsamości, więc mieli lepszy powód by zakuć go w kajdanki i zabrać na dołek.
Jak dla Christophera, to był nudny dzień, ale pomimo tego podczas godzin służby podchodził do swojej pracy całkiem poważnie.
Ray Hunter od ośmiu bądź dziewięciu lat służył w policji i gdy Christopher zaczynał pracę jako funkcjonariusz, posiadał stopień aspiranta sztabowego. Ray był czterdziestoletnim mężem Megan, a także ojcem dwójki pięcioletnich bliźniaków – Brada i Jasona. Carraway znał swojego partnera zbyt krótko, by ocenić czy jest policjantem bo tak mu pasowało czy też jest to jego powołanie. Wolał przedwcześnie nie oceniać, bo to mogłoby się później stać niezdrowym nawykiem.
Czy lubił Huntera?
Sam nie był tego pewien. Znał go od kilku miesięcy, więc jego opinia nie mogłaby być w stu procentach wiarygodna. Miał co do Raya mieszane uczucia. Z jednej strony niby normalny policjant, który podchodzi do swojej pracy jak należy, ale z drugiej znów wyczuwał we wszystkich jego ruchach rezerwę, niepewność. Aspirat wydawał się mu być ostrożny, jakby miał coś do ukrycia i bał się, że może to wyjść na jaw. Niejednokrotnie, gdy Chris próbował nawiązać jakąś rozmowę i zadawał jakieś pytanie – być może dla Huntera były to niewygodne pytania – widział, jak szczęki starszego współpracownika się zaciskają, a zmarszczki między brwiami pogłębiają. Często był oschły i opryskliwy, dlatego po kilku tygodniach współpracy po prostu sobie darował, na skutek czego większość wspólnych służb spędzali w ciszy bądź ewentualnie na rozmowach dotyczących pracy.
Christopher nie zawracał sobie głowy Rayem, chociaż oczywiście zastanawiał się nad powodami zachowania swojego partnera. Szybko doszedł do wniosku, że to nie jest jego interes. Aspirat mógł taki być, bo coś ukrywał, miał problemy w domu, bądź to mogło być coś jeszcze innego, czym nie zamierzał zawracać sobie głowy.
Na koniec służby jak zawsze miał do załatwienia papierkową robotę i to była najmniej przyjemna część tej pracy, jednak równie ważna co i patrole czy jeżdżenie na wezwania. Skończył parę minut po dziesiątej i w drodze powrotnej wstąpił na stację, by zatankować samochód oraz kupić coś do picia. Po załatwieniu wszystkiego co musiał wrócił do swojego auta i już miał zamykać drzwi, kiedy usłyszał jakieś krzyki. I to bynajmniej nie brzmiało jakby ktoś zobaczył mysz albo szczura.
Policjant jest policjantem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Również po ukończeniu oficjalnych godzin pracy, a także na urlopie. Christopher chciał postępować jak prawdziwy funkcjonariusz prawda, dlatego nie mógł zatrzasnąć za sobą drzwi i tak po prostu odjechać udając, że nic nie słyszał. A później, być może dowiedziałby się o dokonanym przestępstwie i plułby sobie w brodę, że nic nie zrobił. Naturalnie to mogła być jedynie kłótnia jakiejś pary czy rodzeństwa. Jednak instynkt policjanta wziął nad nim górę.
Wysunął klucze ze stacyjki a drzwi zatrzasnął i ruszył w kierunku skąd dobiegały krzyki.

~*~
Nie pytajcie, jak czuł się w tamtej chwili. Jeszcze kilka minut wcześniej rozmawiał z doktor Paige o tym, że Catherine mogła nigdy się nie wybudzić. A mogła też to zrobić w każdej chwili i… Ogrom uczuć jakie go ogarnęły, gdy otworzyła oczy oraz ścisnęła jego rękę były po prostu nie do opisania. Słowo szczęśliwy było w tamtym przypadku czystym niedopowiedzeniem. To było nawet coś więcej niż jak dostanie drugiej szansy od losu. W tamtym momencie wszystko wokół niego przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczyło się tylko to, że jego dziewczyna się obudziła.
W momencie dopadł pilota, wciskając przycisk wzywający pielęgniarkę. Nawet na chwilę nie spuścił wzroku z jej twarzy, obawiając się, że gdy zrobi to chociażby na sekundkę, ona znów zamknie oczy. Gładził wierzch jej dłoni, oddychając przez ściśnięte gardło. Natłok emocji w tak bardzo krótkim czasie go przytłaczał. Strach i niepewność, ból i wściekłość. Jedynie to odczuwał wcześniej. Te uczucia szybko ustąpiły miejsca radości, szczęściu, euforii i nadziei. Jakby znalazł się w pięknym śnie, z którego nie chciał się wybudzać.
Wiedział, że jego dziewczyna była silna i wygra ze śpiączką. Dla siebie, dla niego – dla nich. W końcu to właśnie Christopher znał ją najlepiej. Jednak musiał przyznać sam przed sobą, że po usłyszeniu od lekarza w jakim stanie się znajduje Cath i jak to wszystko wygląda z medycznego punktu widzenia nie spodziewał się, że przebudzenie nastąpi tak szybko.
Był gotowy czekać nawet lata, bo nie wyobrażał sobie, że mógłby tak po prostu odejść. A tym bardziej nie widział siebie z inną kobietą. Zdawał sobie sprawę co inni mogli sądzić na ten temat. To dopiero początki, później wszystko się zmieni. Tak, rozumiał to. Ale czy każdy człowiek musi odpowiadać danemu stereotypowi? Jak niby człowiek ma z nimi walczyć, skoro samoistnie im się poddaje? Christopher nie zamierzał działać według schematu ludzkiego postępowania, bo znał siebie i choć możecie uznawać go za największego idiotę świata czy naiwniaka, on był pewien, że pozostanie przy Catherine tyle ile będzie trzeba. Prędzej podaruje sobie w prezencie kulkę w skroń niż ją tu zostawi samą.
Na taki obrót spraw, jaki nastąpił, nie zamierzał narzekać.
To było dziwne do zrozumienia, ale łatwiej mu było przyswoić śpiączkę swojej dziewczyny niż jej wybudzenie. Tak już chyba jest, że człowiekowi szybciej i łatwiej idzie uwierzyć w porażkę niż w sukces. Gdy klęska okazuje się być pomyłką, nie dzieje się nic, prócz odczuwalnej ulgi. Natomiast w drugą stronę działa to zupełnie inaczej. Wtedy się boimy – przeżywamy głębokie rozczarowanie i żal, a w głowie rodzi nam się myśl: A było tak blisko! Chyba taka była jest kolej rzeczy, że łatwiej wierzyć w dziejące się wokół nas zło.
Ułożył drżącą dłoń na jej bladym policzku, który w dotyku był gładki i ciepły. Pogłaskał go delikatnie, widząc jak powieki dziewczyny powoli opadają, a uścisk jej palców słabnie. Nie zrobił sobie nic z tego, będąc przekonanym, że osoba po wybudzeniu ze śpiączki nie jest w stanie wstać z łóżka i przebiec całego maratonu. Takie osoby potrzebowały odpoczynku, również Catherine. Obudziła się i tylko to miało znaczenie. Cieszył się bardziej niż małe dziecko, które dostaje wymarzony prezent pod choinkę.
Nadal zdawała się być niczym laleczka z porcelany, na którą trzeba bardzo uważać, by nie zrobić jej krzywdy. Jeden niewłaściwy ruch, a może pęknąć. Oczywiście można ją skleić, ale pozostaną widoczne i wyczuwalne rysy.
Czy nie tak też było z uczuciami? Oczywiście, że tak. Każde zdarzenie zostawia po nas jakiś ślad i nie ma lekarstwa na ich magiczne zasklepienie. A czas wcale w tym nie pomaga. Christopher coś o tym wiedział, Catherine również. Tak samo siedząc przy jej łóżku z sercem wypełnionym nadzieją, czuł niepokój gdzieś w czeluściach swojej duszy. Właśnie on był tym sklejonym pęknięciem, tą rysą, której młody policjant starał się nie zauważać i nie wyczuwać. Zaszufladkował to uczucie, by móc w pełni cieszyć się tym co się wydarzyło.
Wróciła do niego. Co innego miało mieć jeszcze znaczenie? Bał się kilka minut wcześniej, a teraz był pełen czegoś, co nie równało się ze szczęściem. Płakał? Nie płakał? To nie było istotne. Jeśli tak, nie wstydził się tego. To byłoby prawie równoznaczne z tym, że wstydził się uczuć, jakimi darzył tę dziewczynę.
Chciał się odezwać. Chciał powiedzieć jak bardzo ją kochał i zapewnić, że w nią wierzył. Może nie miał zbyt dużo czasu, ale nic się nie zmieniło nawet na chwilę. Otwierał usta lecz żaden dźwięk się z nich nie wydobył. Ogrom uczuć odbierał mu mowę. Mógł jedynie siedzieć, ściskając rękę ukochanej i wpatrywać się w jej duże, brązowe oczy.
Czekał, aż na niego spojrzy z coraz mocniej bijącym sercem. Albo chociaż się odezwie, mocniej ściśnie jego rękę. Jednakże nic takiego nie miało miejsca, ale żadne ziarenko niepokoju nie wdarło się do jego głowy. Tłumaczył to w ten sposób, że była w śpiączce. Nie wiedział przecież jak to jest, gdy się z niej wybudzi. Nie znał następstw wyjścia z tej choroby. Bo nie oszukujmy się – śpiączka była chorobą i to poważną. Dlatego nie widział powodów do niepokoju. Tak musiało na pewno być.
Nie słyszał, co mówiły pielęgniarki, które weszły do sali. Cieszył się chwilą. Pozwolił otoczyć się bańką szczęścia i tylko tym żył w tamtym momencie. Żadne bodźce z zewnątrz do niego nie docierały. Pewnie gdyby pielęgniarka uderzyła go wielkim młotem w potylicę, nie poczułby nawet najmniejszej cząsteczki bólu. Gdyby ktoś wszedł i mierzył do niego z broni – także by to do niego nie dotarło. Nigdy się tak nie czuł, ale bynajmniej mu to nie przeszkadzało.
Czy było coś złego w tym, że cieszył się wyzdrowieniem swojej dziewczyny?
Wyrwał się z letargu, ale nie przestał wpatrywać się w Catherine. W jej bladą cerę i delikatne cienie rzucane przed długie rzęsy. W jej suche, lekko rozchylone wargi. Dla niego zawsze była piękna, choć to mogło się wydawać. Mogłaby mieć dwa nosy i ‘uśmiech’ jak Joker w Mrocznym rycerzu, ale jemu pewnie by to nie przeszkadzało. Początkowo człowiek zwraca uwagę na wygląd, ale później przestaje on mieć jakiekolwiek znaczenie – w większości przypadków.
Obserwował kątem oka jak pielęgniarki oraz doktor Shannon Paige krzątają się obok Catherine. Lekarka świeciła jej małą latareczką w oczy, coś mówiła (czego nie słyszał, bo jego zmysł słuchu jeszcze był nieaktywny), sprawdziła stan kroplówki i czy dziewczyna przypadkiem nie gorączkuje. Nie zauważał, jak kobieta coraz mocniej ściąga brwi, a potem znowu coś mówi do pielęgniarki, tym razem kręcąc głową. Człowiek szczęśliwy niekiedy jest ślepcem. Tak samo jak on w tamtej chwili.
Dopiero w momencie, kiedy blondynka ruszyła w jego stronę z zaciśniętymi w cienką linię wargami, bardziej racjonalna cząstka jego organizmu zaczęła coraz bardziej pracować. Niemal słyszał jak w jego głowie przestawiają się trybiki, kiedy zdał sobie sprawę, że coś musiało być nie tak. Jego serce zwolniło w chwili, gdy pielęgniarka przesunęła palcami po oczach jego dziewczyny, zasłaniając je powiekami. Przełknął ślinę, a przez myśl mu przeszło, że tak robiło się z trupami. Jednak nie sfiksował, bo przecież aparatura wyraźnie dawała do zrozumienia, że Catherine nadal z nim jest. Linia nie ciągnęła się w nieskończoność, nie słyszał charakterystycznego ciągłego pisku, lecz spokojne i miarowe pikanie. A nawet gdyby aparatura się popsuła, to przecież widział jak klatka brunetki się unosi. Powoli, ale jednak!
- Przykro mi, panie Carraway – usłyszał głos doktor Shannon. Był stłumiony, jakby mówiła do niego przez szybę, a dodatkowo miał wrażenie, że dobiegał z daleka. Kilkanaście metrów od niego, a nie niezupełne dwa. – Catherine się nie obudziła.
Od kilku sekund zdawał sobie sprawę, że tak mogło właśnie być, ale myśleć tak a usłyszeć od lekarza to dwie różne sprawy. Te słowa podziałały na niego jak kubeł zimnej wody. Chociaż… nie. Wiecie jak to jest, lecieć balonem czy czymkolwiek innym, co potrafiło wznieść się w powietrze? A w następnej chwili z łoskotem spaść na ziemię? On też nie wiedział jak to jest, ale w tamtej chwili tak właśnie się czuł. Kilka minut trwał w ekstazie, że wszystko jest dobrze. Chociaż dobrze to niewłaściwe słowo. Było wręcz – dla niego – wspaniale, bo przecież się obudziła. A potem szarpnięciem wyrwano go z sielankowej bajki i to było bardziej bolesne niż za pierwszym razem.
Usiadł na krześle przy łóżku, gdy nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Jakby zostały całkiem pozbawione mięśni, którymi mógłby sterować.
- Więc dlaczego? – zapytał tylko, tępym wzrokiem wpatrując się w nieruchome ciało Catherine Ayars.


Okej, w porządku! Może rozdziału nie było długo, bo prawie dwa miesiące. Ja i komputer ostatnio współpracujemy ze sobą bardzo rzadko. Dzisiaj usiadłam, bo powiedziałam sobie, że Muszę go dokończyć. Jestem leniem, wiem. Tyle też, że nie zawsze mam czas by pisać. No, ale to nic. Jeśli ktoś naprawdę będzie chciał czytać, zostanie tutaj i będzie mi wybaczał moje osunięcia się w czasie. Chciałabym oczywiście podziękować osóbkom, które są i to czytają. Jeśli wam się podoba, to bardzo się cieszę. Pewnie gdyby ta historia nie znaczyłaby dla mnie tyle ile znaczy, nie robiłabym sobie przerwy kilkudniowej by napisać chociaż jeden akapit, ale przemyślany. Wiem, że jeden fragment wymyśliłam w momencie, kiedy trzymałam na rękach dziecka. I zapisałam go na telefonie, żeby nie zapomnieć.
Chyba w ostateczności jestem z niego zadowolona. Mógłby wyjść lepiej, ale osoba pisząca chyba rzadko jest zadowolona z efektów swojej pracy. Opinia jednak jak zawsze w waszych rękach!

Pozdrawiam,
Mrs.Cross!

Obserwatorzy