Seattle, rok 2005.
Niewątpliwie
swym wyglądem przywodziła na myśl porcelanową laleczkę. Duże oczy, otoczone
wachlarzem czarnych oraz długich rzęs, swą barwą przypominały mleczną czekoladę
i wpatrywały się w ciebie z dziecięcym zafascynowaniem jak i ciekawością.
Okrągłą buźkę o gładkiej i nieskazitelnej cerze okalały kaskady gęstych,
brązowych loków, sięgających dziewczynce aż do pasa.
Jako
ośmiolatka wszystko widziała w pozytywnym świetle i zło nie zamieszkało jej
dziecięcej krainy, a burzowe chmury jeszcze nie wdarły się do jej świata. Była
dziewczynką o wybujałej wyobraźni i w lustrach ciągle wypatrywała drugiego
świata. Nigdy nie uważała, że odbicie jest po prostu odbiciem. Potrafiła
przesiadywać godzinami przed zwierciadłem i wypatrywać chociażby najmniejszej
różnicy, pomiędzy jej domem i obrazem jaki odbijał się w lustrze, co byłoby
równocześnie oznaką tego, że istnieje drugi świat, być może zaczarowana kraina,
gdzie żyły istoty z bajek, jak jednorożce czy gadające króliczki.
Od
zawsze sprawiała wrażenie kruchej, delikatniej i filigranowej – jak laleczka.
Dlatego rodzice chcieli ją chronić, co jest priorytetowym zadaniem każdego
rodzica. Bronić swoje dziecko przed wszelkimi niebezpieczeństwami, przyjmować
na siebie każdy cios skierowany w jego stronę. Jednak mimo najszczerszych chęci
nie zawsze mamy wpływ na to, co się wydarzy. Zło dopadnie każdego z nas. Ono
gdzieś tam czyha i czeka jedynie na odpowiedni moment. A gdy taki czas
nadejdzie – atakuje.
Podczas
gdy czternastoletni chłopiec siedział pod wielkim dębem w posiadłości naprzeciwko,
ośmioletnia Catherine wybiegła z domu z głośnym śmiechem, który zabrzmiał jak
tysiące małych dzwoneczków. Kilka przechodniów odwróciło głowy na ten dźwięk, a
na ich ustach wystąpiły delikatne uśmiechy.
Córka
Ayarsów jak zawsze była ubrana w adidasy, krótkie spodenki i koszulkę na krótki
rękaw, z obrazkiem czerwonego samochodziku na piersi. Założenie jej czegoś
innego niż ubrania typowe dla chłopca, graniczyło z cudem. Zdecydowanie nie
była odzwierciedleniem dziewczynek w jej wieku. Nie bawiła się lalkami, jak jej
rówieśniczki, nie podkradała mamie kosmetyków, sukienek czy butów na obcasie.
Catherine
preferowała zachowanie godne chłopczycy.
Na
jej ciele było sporo zadrapań i siniaków, a to wszystko przez to, że dosyć często
wdrapywała się na drzewa, zaliczała upadki podczas jazdy na rowerze czy też
biegu, bo przeważnie była zbyt roztargniona, by ominąć jakiś kamień czy inną
przeszkodę. Nie była jednak typem dziewczynki, która po uderzeniu się czy
przewróceniu płakała. Bynajmniej, Catherine podnosiła się i biegła dalej, nie
przejmując nowopowstałymi ranami. Na kolanach i łokciach miała strupy, które
powstały na skutek upadków podczas jazdy na rowerku. Nawet one nie wywołały jej
płaczu. Wstawała i jechała dalej.
Podbiegła
do furtki i wdrapała się na nią, patrząc na chłopca z domu naprzeciwko.
Siedział pod drzewem z jakąś książką, a obok niego, na trawie, leżał plecak.
Ilekroć Catherine go obserwowała, nigdy nie widziała, by się uśmiechał.
Wiedziała od mamusi, że ma na imię Christopher i bardzo jej się to imię
podobało. Ale ona nazywała go Smutnym Chłopcem. Nie widziała też, by
przychodzili do niego koledzy. Zawsze był sam.
Była
jeszcze za mała i zbyt naiwna, jak to dziecko, by zrozumieć, że świat nie jest tak idealny, jak się jej
wydawało przez cały czas. Żyła w swojej różowej bańce, nieświadoma co naprawdę
znaczy słowo zło. Znała je jedynie z
książeczek, które czytało jej któreś z rodziców, bądź robiła to sama, ale nie
miała okazji zaznać go na własnej skórze.
Nie
zdawała sobie jeszcze sprawy, jak bardzo okrutni potrafią być ludzie i do czego
mogą być zdolni, kierowani przeróżnymi pobudkami. Teoretycznie, Smutny Chłopiec
także nie powinien tego doznać. A przynajmniej nie w tak znacznym stopniu, jak
miał okazję tego doświadczyć. Miał w końcu tylko czternaście lat.
-
Catherine!
Słysząc
za sobą podniesiony głos mamy, odwróciła się szybko w stronę dużego, piętrowego
domu. Zbyt szybko. Straciła równowagę i wylądowała na ziemi, a jej głowa
zaledwie o kilka centymetrów ominęła sporych rozmiarów kamień. Usłyszała
szybkie kroki rodzicielki, która już krótkiej chwili trzymała ją w swoich
ramionach.
-
Słoneczko, ile razy mam ci powtarzać, że musisz na siebie uważać?
Podczas
gdy czternastoletni chłopiec przypatrywał się tej scenie z zazdrością, Amanda
Ayars uważnie oglądała swoją córkę w poszukiwaniu poważnych urazów. Z ulgą
doszła do wniosku, że jedynym efektem tego upadku może być jedynie siniak.
Wszyscy
uważali, że tak duża troska o córkę jest spowodowana tym, co miało miejsce
wcześniej. Wraz z Deanem chcieli mieć dużą rodzinę i zaraz po ślubie zaczęli
starać się o dziecko. Gdy pojawiła się pierwsza nadzieja, to jest kilka
miesięcy po ślubie, byli naprawdę bardzo szczęśliwi. Niestety, Amanda poroniła.
Bynajmniej to nie był pierwszy raz. Przez siedem lat kilka razy zachodziła w ciąże, ale za każdym razem traciła dziecko,
co dla obojga było ciężkim przeżyciem. Lekarze nie dawali już nawet szans, że
kiedykolwiek zajdzie jeszcze w ciąże.
Owszem,
może troszczyła się o córkę aż zanadto i było to kierowane tym, że tak wiele
razy poroniła. I na pewno miało wpływ też to, co wydarzyło się przed laty, gdy
była jeszcze nastolatką. Ale przede wszystkim troska o dziewczynkę była
spowodowana tym, że po prostu bezgranicznie ją kochała. Co złego jest w tym, że chce chronić własne dziecko? Wraz z
mężem nie raz nazywali ją swoją Nadzieją. Bo gdy już przestali wierzyć, że będą
mieli dziecko, pojawiła się nowa szansa, a nadzieja znów zakiełkowała w ich
życiu. Tylko tym razem rozkwitła.
Wielu
twierdziło, że Catherine została adoptowana. Przecież przez tyle czasu im się
nie udawało. Ale tak nie było. Nie zamierzali nikogo przekonywać. Wystarczało
im to, że sami znali prawdę. Inni mogli sobie opowiadać i dopowiadać. Im
usilniej próbowaliby ich przekonać, tym bardziej uznawaliby, że to kłamstwo.
Taki
już niektórzy mieli wgrany system.
Najprawdopodobniej
odczuwała większy strach o swoje dziecko, niż inni rodzice. Tylko czy nie jest
usprawiedliwiona? A jak na nieszczęście, jej córka była bardzo roztrzepaną i
niemożliwą ośmiolatką. Niemalże każdego dnia przychodziła z nowymi ranami czy
siniakami. Amanda obawiała się tego, co będzie gdy dziewczynka stanie się już
dorosła. Próbowała jej wpoić do tego małego móżdżku rozwagę, ale jak to często
bywa, Catherine nie brała słów matki pod uwagę. Bo i po co? Jednym uchem jej
wlatywało, drugim wylatywało i w rezultacie dalej postępowała tak samo.
-
Nic mi nie jest, mamo – powiedziała z tą upartą nutą w głosie.
Kolejną
cechą jej córki było to, że bardzo chciała się usamodzielnić i uparcie
pokazywała wszystkim, że ona sobie poradzi s a m a. Tę cechę odziedziczyła po
swoim ojcu. Dean był zbyt dumny, by poprosić o pomoc. Co nie zmienia faktu, że
i tak był cudownym człowiekiem, a zarazem wspaniałym mężem i ojcem.
-
Catherine, proszę cię, uważaj następnym razem – powtórzyła, po raz tysięczny,
na pewno z takim samym skutkiem.
-
Uważałam! Mogłaś mnie tak głośno nie wołać!
Kobieta
pokręciła zrezygnowana głową i podniosła się z ziemi, łapiąc córkę za rączkę i
weszły do domu, gdzie dziewczynka od razu się wyrwała i pobiegła w stroną
salonu, skąd dobiegały odgłosy z telewizora. Amanda weszła powoli do
pomieszczenia i oparła się w framugę drzwi, obserwując swoją córkę i męża,
który wziął małą na swoje kolana, przełączając program z wiadomości na bajki.
Catherine
bez wątpienia była małą kopią swojej matki pod względem wyglądu. Po ojcu
odziedziczyła jedynie brązowe oczy. Za to jeśli chodzi o charakter – tu bez
wątpienia poszła w Deana. Nie licząc tego, że wszystko chciała robić
samodzielnie i rzadko prosiła o pomoc – choć miała dopiero osiem lat – to była
jeszcze niezwykle uparta i zawzięta, jak ojciec. Prostym przykładem jest jej
pokój. Amanda zleciła fachowcom pomalowanie ścian na różowo. Wtedy Catherine
narobiła krzyku i nie przekroczyła nawet progu, dopóki ściany nie zostały
pomalowane w jej ulubionym kolorze, na zielono.
U
jej ojca upór dominował raczej w pracy. Nie spoczął, dopóki nie doprowadził
sprawy do końca i nie sprawdził wszystkich możliwych tropów. Pewnie dlatego był
jednym z najlepszych policjantów w Seattle. Niejednokrotnie zdarzało się tak,
że chociaż dostał rozkaz z góry zakończenia sprawy, choć nie była rozwiązana do
końca, nie potrafił. Ta cecha dominowała już tylko u jego nielicznych znajomych
po fachu. Irytowało go też to, że inni policjanci bez problemów stosowali się
do tych rozporządzeń. Właśnie przez takich funkcjonariuszy ludzie przestali
wierzyć w skuteczność policji i przychodzili złożyć zawiadomienie tylko w
ostateczności. Teraz bardziej ufano prywatnym detektywom, a nawet wróżbici
mieli pierwszeństwo przed policją. Jak to ktoś powiedział, ludzie widząc policję
powinni czuć się bezpieczni, ale na ich widok bardziej się boją. I choć Dean
bardzo lubił swoją pracę, wielu aktów i paragrafów nie potrafił zrozumieć.
Amanda
wielokrotnie obserwowała Deana i Catherine. Uwielbiała ten obraz. Obraz
szczęśliwego dziecka i kochającego ojca. To dodawało jej sił, a zarazem
uzmysławiało, że warto było walczyć, chociaż czasami już nie dawała rady.
Wiedziała, że ta dwójka jest jej wynagrodzeniem za to, co musiała przejść.
Jej
mąż oczywiście też wiele wycierpiał, gdy lekarz oznajmiał, że stracili kolejne
dziecko. Jednak inaczej to odczuwa kobieta. Ona nosi w sobie to dziecko. Czuje
jego ruchy. To od niej wszystko zależy. Za każdym razem, gdy ich nienarodzone
dziecko umierało, obwiniała się o to. Zastanawiała się co robiła nie tak. I
nigdy nie potrafiła sobie udzielić na to pytanie odpowiedzi. Jeździła do
psychologa, by zmagać się z tym ciężarem i bólem. Nie sądziła, że jeszcze
kiedykolwiek będzie mogła być w pełni szczęśliwa. Mimo wszystko mąż przez cały
czas był dla niej oparciem, kochał ją i mimo całego cierpienia sprawiał, że
potrafiła się uśmiechnąć. To on był tym silnym a ona tą słabą.
Nie
miała pojęcia co by się z nią teraz działo, gdyby ten facet nie stanął na jej
drodze i nie zawojował jej życia. Może już by nie żyła. Albo pracowała w
najstarszym zawodzie świata. Taka przyszłość na pewno ją czekała, gdyby została
w swoim rodzinnym domu, gdzie najważniejszą rzeczą zawsze był alkohol. Jej
rodzice nigdy nie przejmowali się tym, że ona i dwoje jej młodszego rodzeństwa,
są głodni. Amanda, choć młoda, szukała jakiejś pracy, by móc kupić chociaż
bochenek chleba i nakarmić brata i siostrę. To na niej, jako najstarszej z
rodzeństwa, spoczywał ten obowiązek. Musiała jakoś godzić szkołę i prace. Po
prostu musiała.
Gdy
miała siedemnaście lat, jej siostrzyczka, sześcioletnia Suzanne, zginęła. Matka
poszła do sklepu, a Amanda i czternastoletni Richard byli w tym czasie w szkole.
Natomiast Suzie, która miała gorączkę, została w domu z ojcem. I to był błąd. Nigdy
nie wybaczyła ojcu tego, że nie przypilnował dziewczynki. I z premedytacją
złożyła zeznania, które zapewniły mu lata za kratkami. Ale też nigdy nie
przestała obwiniać się za to, że poszła na zajęcia, zamiast zostać z
siostrzyczką.
Policja
przyjechała po Amandę i Richarda do szkoły. Podczas gdy ich ojciec spał, gdyż
męczył go kac, sześcioletnia Suzanne wybiegła z domu i wpadła pod koła
samochodu. Doszło do pęknięcia czaszki i krwotoku wewnętrznego mózgu, przez co zgon
dziewczynki nastąpił od razu.
-
Zamierzasz tak stać czy może jednak do nas dołączysz?
Z
zamyślenia wyrwał ją głos męża, który trzymał Cath na kolanach i wpatrywał się
w swoją żonę z nieskrywaną miłością i pożądaniem. Zadrżała mimowolnie, jak
zawsze gdy widziała to spojrzenie.
Chociaż mieli już długi staż, ich miłość nie wygasała a wręcz przeciwnie.
Wszystko przez co przeszli wzmocniło fundamenty ich małżeństwa i utwierdziło w
przekonaniu, że to naprawdę było na
zawsze.
Poznała
idealnego faceta, z idealnej rodziny, który obdarzył ją dozgonną miłością i uczynił
szczęśliwą. Takiej przyszłości życzyła też swojej córce. By poznała swojego
księcia z bajki, który będzie także jej rycerzem i będzie trwał przy niej, bez
względu na wszystko.
Na
dobre i na złe.
~*~
Kilka lat później
Jej
życie nie przypominało już bajki – idealnego świata, w którym żyła jako
dziecko. Poznała, co tak naprawdę oznacza zło.
Trafiła raczej na drugą stronę lustra, gdzie wszystko wygląda inaczej, gorzej. Ona,
jej rodzina, jej życie. Chociaż coraz częściej się zastanawiała czy słowo rodzina jest odpowiednie. Oznacza ono
szczęście, poczucie bezpieczeństwa. A ona nie czuła już ani jednego ani
drugiego.
Wszystko
się zmieniło 11 października 2008 roku. Ten dzień na zawsze wyrył się w jej
pamięci. Obrazy związane z tamtym wydarzeniem nigdy nie miały pozostać
wymazane.
Znów
to samo. Krzyk i płacz. Miała tego serdecznie dość, więc opuściła dom,
zatrzaskując za sobą drzwi. Już nie raz interweniowała w takich sytuacjach,
dlatego teraz dała sobie spokój, do doskonale wiedziała, że i tak nic nie
wskóra. Jak zwykle.
Była
zła, choć sama tak naprawdę nie wiedziała na kogo i za co. Chyba wszystko po
trochu się w niej kumulowało. To, że została złamana ojcowska obietnica. Fakt,
że sama była tak bezsilna w tej sytuacji. I to, że matka tak postępowała. Nie
chciała słuchać córki, choć Catherine wielokrotnie prosiła, a nawet błagała, by
Amanda się opamiętała i wzięła w końcu w garść. Na próżno.
Najchętniej
uciekłaby z domu, choć miała tylko piętnaście lat i tak naprawdę była jeszcze
gówniarą. Jednak jak na swój wiek wiedziała, a przede wszystkim widziała, zbyt
wiele. Nie mogła zostawić mamy samej, choć ta zachowywała się lekkomyślnie, bo
mogłoby zakończyć się to jakąś katastrofą.
Łzy
wściekłości przesłaniały jej obraz i pewnie dlatego weszła na jezdnię, nie
zwracając uwagi na samochód pędzący w jej kierunku, z zawrotną prędkością.
Dopiero ostry dźwięk klaksonu przywołał ją do rzeczywistości.
I
najpewniej auto by w nią uderzyło, gdyby nie silne i muskularne ramiona, które
w ostatniej chwili oplotły ją w talii, gwałtownie pociągając do tyłu. Podniosła
wzrok, by spojrzeć na swojego wybawcę, ale zamarła przyszpilona spojrzeniem
błękitnych oczu.
Na wstępie od razu dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Tyle cudnych słów. Dziękuję! Jednak przede wszystkim, podziękowania są kierowane do Justyny, która ostatnimi dniami jest dla mnie ogromnym wsparciem. Ty doskonale wiesz, jak wiele Ci zawdzięczam, choć ciągle w to wątpisz. Mieć takiego przyjaciela, to niczym posiadać skarb – pamiętaj.
Przechodząc do spraw organizacyjnych... Rozdział może nie pojawić się szybko. A wszystko dlatego, że trochę się pomieszało. Są to rzeczy, o których wiedzą tylko bliskie mi osoby. Na pewno nie odchodzę. Ja zawsze będę, tylko być może nie będę aktywna. Nie mówię jednak hop, bo wszystko może pójść w odwrotnym kierunku i na to ciągle liczę. Ale... z rozdziału jestem zadowolona. Dziwne, prawda?
W sumie... to już chyba tyle. Do napisania!
Pozdrawiam,
Mrs.Cross!
Mrs.Cross!