Seattle, rok 2016.
Wracając
do Seattle, w jego głowie zrodziły się różne scenariusze. Od początku
podejrzewał, że coś złego się stało, choć miał nadzieję, że jest jedynie
przewrażliwiony, że powód jest banalnie prosty. Na przykład mogli zgubić list
na poczcie. Przez całą drogę do domu miał nadzieję, która została spalona w
mgnieniu oka, jak skrawek papieru. Jego życie w ciągu tej krótkiej chwili legło
w gruzach. Złamało go, choć przez długi czas sobie na to nie pozwalał.
Bo
zły nie był. Bynajmniej. Był po prostu wściekły. Na wszystko i wszystkich. Na
Amandę i na swojego ojca za to, że nie raczyli do niego zadzwonić. Na siebie.
Za to, że go tu nie było. Gdyby nie wyjechał na to przeklęte szkolenie, być
może nic by się nie stało. A tak był oddalony o setki kilometrów, nie mając
zielonego pojęcia o niczym.
Patrzył
się na matkę swojej dziewczynę z nieskrywanym szokiem i wściekłością. Miał
ochotę coś rozwalić.
-
Dlaczego? – wycedził przez zaciśnięte zęby, a dłonie ściskał w pięści aż
pobielały mu knykcie. Każde słowo było przesączone furią, jaka go ogarniała. –
Dlaczego. Nikt. Nie. Zadzwonił?!
-
Christopher… proszę cię, dziecko uspokój się. – Wyciągnęła do niego rękę, ale
jego spojrzenie skutecznie ją powstrzymało i cofnęła trzęsącą się dłoń,
przyciskając ją do brzucha. – To za poważna sprawa na telefon. Nie mogłam…
-
Gówno mnie to obchodzi! – warknął, cały się trzęsąc. – Miałem prawo wiedzieć,
Amando. Nie uważasz, że powinnaś do mnie zadzwonić, do cholery? Jestem z nią!
Powinienem być przy niej od początku!
Wiedział,
że dla tej kobiety też to wszystko jest ciężkie, ale nie obchodziło go to. Był
na nią wściekły za ukrywanie tak poważniej sprawy jak pobyt Catherine w
szpitalu. Wziął głęboki wdech, powoli wypuścił powietrze z płuc i zadał
pytanie, które teraz najbardziej go nurtowało:
-
Co jej jest?
Amanda
uciekła wzrokiem i zaczęła bawić się troczkami przy swoich spodniach. Była
słabą osobą, powinien się z nią inaczej obchodzić, ale nie potrafił się w
tamtej chwili zdobyć nawet na odrobinę ciepła czy zrozumienia. Powinna mu,
kurwa, powiedzieć! Do tego widział, że jest podpita i to podsycało jedynie jego
rozdrażnienie. Miał ochotę mocno potrząsnąć tą kobietą, ale z trudem udawało mu
się powstrzymać. Nie dość, że nie poinformowała go o pobycie Cath w szpitalu,
to teraz jeszcze uparcie milczała, wystawiając jego cierpliwość na próbę. Już
miał się znów odezwać, ale kobieta go uprzedziła.
-
Catherine miała wypadek – mruknęła bełkotliwym tonem, przeczesując palcami
swoje brązowe włosy. – Jest w śpiączce. Może się nigdy nie obudzić.
Miał
wrażenie, że ziemia zapada mu się pod nogami. Nie potrzebował więcej wyjaśnień.
Nie w tamtej chwili. Z trudem udało mu się zapytać w jakim szpitalu leży
dziewczyna i w następnej chwili siedział w taksówce. Jak przez mgłę słyszał
pytania taksówkarza, dokąd ma się udać. Spojrzał na profil mężczyzny, jakby
pochodził z innej planety.
-
Na First Hill. Harborview Media Center – wykrztusił, zapadając się w fotelu.
Życie
czasami ulega zmianie i człowiek nie od razu potrafi to sobie przyswoić. Lecz
to nieprawda, że słysząc złą wiadomość pierwszą reakcją z naszej strony jest
niedowierzanie. Wręcz przeciwnie. Człowiek od razu jest świadom, że to co
usłyszał, dzieje się naprawdę. Nasz mózg rejestruje tę wiadomość w mgnieniu
oka. Serce na moment staje, by po chwili wznowić swoje bicie, lecz z wzmocnioną
siłą. Nie tylko akceptujesz, ale także rozumiesz to, co się wydarzyło.
On
też wszystko rozumiał. Bardziej niżby chciał.
Czuł
ból. Rozdzierający ból, który zżerał go od środka niczym kwas. Nie mógł jej
stracić. Po prostu nie mógł. Ta myśl nie mieściła mu się w głowie i nie
potrafił sobie tego wszystkiego wyobrazić. Nie chciał tego sobie wyobrażać.
Musiał wierzyć, że będzie dobrze, choć
to samo w sobie brzmiało tak naiwnie.
Wtargnął
do szpitala, wejściem dla personelu, nie przejmując się tym, że jest już późno
po północy i pora odwiedzin dawno już minęła. Lepiej byłoby dla wszystkich, by
teraz nie próbowali go zatrzymać. Inaczej nie mógł być pewien, czy nie
posunąłby się do rękoczynów. Pulchniutka pielęgniarka w podeszłym wieku ruszyła
w jego kierunku, ale zaraz się zatrzymała widząc chłód i wściekłość bijące z
jego błękitnych oczu. I słusznie, pomyślał naciskając klamkę do pokoju sto
dwanaście.
Otworzyły
się powoli, jakby w spowolnionym tempie ukazując to, co kryło się po drugiej
stronie. Wstrzymał oddech, a jego serce zamarło. To właśnie wtedy wszystko z
niego uleciało, jak powietrze z balonika. Jakby ktoś przebił go szpilką. Musiał
przytrzymać się futryny, bo nagle nogi zrobiły mu się jak z waty. Gdyby ktoś wbił
mu zardzewiały nóż w plecy, mniej by bolało. Ból był jedynym co w tej chwili
czuł. Nikt nie mógł sobie wyobrazić jak bardzo cierpiał. A i w słowach nie dałoby
się tego ująć.
W
niewielkiej sali paliło się tylko światło nad łóżkiem, łagodnie oświetlając spokojną
twarz dziewczyny. Wyglądała jakby spała. I tak też było w rzeczywistości, lecz
mógł to być już sen wieczny. Mogła już nigdy nie otworzyć oczu, nie rzucić mu
tego zadziornego spojrzenia, gdy się z nim drażniła, a bardzo to lubiła. Mógł
już nigdy nie zobaczyć jej uśmiechu, nie usłyszeć jej głosu. I może były to
ckliwe myśli, całkowicie niepodobne do Christophera Carrawaya, ale miał to
gdzieś. Jedynie ona go w tej chwili obchodziła.
Z
mocno bijącym sercem podszedł do łóżka, na którym leżała Catherine. Wyglądała
na spokojną, jakby nic jej nie dręczyło oraz nie bolało i miał nadzieję, że tak
jest też w rzeczywistości. Jedynie myśl, że nie cierpiała była dla niego
pocieszeniem, choć nie zniszczyła bólu, jaki czuł wewnątrz siebie.
Przyklęknął
przy jej łóżku, chwytając w dłoń jej własną, która była przyjemnie ciepła w dotyku
i delikatnie ją ścisnął, jakby mocniejszy ucisk mógł jej zaszkodzić. Żywił
głupią nadzieję, że uścisk zostanie oddany, ale się nie doczekał. Jej palce
pozostały nieruchome. Chyba właśnie wtedy pierwsze łzy spłynęły po jego
policzkach. Nie zamierzał hamować swoich uczuć, choć niewątpliwe by potrafił. A
może w tym przypadku nawet jego umiejętności do niczego by się nie zdały. Oparł
łokcie na materacu, a usta przycisnął do wnętrza jej dłoni, zaciskając powieki,
spod których płynęło coraz więcej łez.
„Wiesz, że gdy facet pozwala sobie na łzy, to
znaczy że naprawdę kocha?”
Słowa
Cath rozbrzmiały w jego głowie tak wyraźnie, jakby naprawdę je wypowiedziała.
Wiedział jednak, że to jedynie wytwór jego wyobraźni.
-
Laleczko…
Nie
mógł wypowiedzieć nic więcej, bo głos mu się załamał. Po raz pierwszy w swoim
życiu wybuchł płaczem, a jego ciało zaczęło się trząść. Wiedział, że musiał być
silny. Dla niej, bo tego właśnie by po nim oczekiwała. Nie chciałaby żeby
płakał, szczególnie z jej powodu. Ale nie potrafił. Nie w tej chwili. Nie mógł
być teraz twardy, widząc ją taką kruchą i bezbronną, jakby silniejsze
szarpnięcie mogło zrobić jej poważną krzywdę. Wcześniej się bał, że ich miłość
nie będzie wystarczająco silna, by przetrwać miesiące rozłąki. Co w tamtej
chwili wydawało się tam trywialne, że aż głupie. Teraz się bał, że ich uczucie
nie jest wystarczająco silne, by Catherine wygrała. Musiał jednak wierzyć, że
tak nie będzie. Że ich miłość będzie wystarczającym ogniwem, by wygrała tę
wojnę.
Nawet
jeśli przyjdzie mu czekać lata, zaczeka. Będzie czekał nawet do śmierci.
Obiecał jej być zawsze i tego będzie się trzymał.
-
Powiedziałaś, że będziesz czekała na mój powrót – zaczął schrypniętym głosem, a
łzy nie przestawały płynąć. Odsunął się nieznacznie, nie puszczając jej dłoni i
spojrzał na jej spokojną buzię. – Teraz ja będę czekał. Choćby nie wiem jak
długo, Catherine. Wiedziałaś, że do ciebie wrócę. Teraz ja będę wierzył, że ty
wrócisz do mnie. Musisz wrócić, laleczko.
Wyjechał
na szkolenie mające trwał pół roku i to miało być coś w rodzaju próby dla ich
związku. Wiedział, że ona też się bała, choć nigdy tego nie przyznała.
Kilometry okazywały się przeszkodą dla wielu par. Nawet tych będących ze sobą
kilka lat. A on i Catherine? Ich związek nie był otoczony silnym i trwałym
murem, nie miał długiego statusu, ale był za to zbudowany na fundamentach
mocnej, kilkuletniej przyjaźni.
Powinno
go nie być w Seattle jeszcze przez cztery miesiące, ale musiał wrócić wcześniej.
Choć odpowiedniejszy termin dla jego szkolenia to raczej poligon. Każdy dzień
zaczynali od piątej rano. Mieli piętnaście minut na przygotowanie się, a
następnie robili kilka okrążeń wokół całej jednostki. Nie mogli mieć też ze
sobą żadnych nowinek technologicznych, by się za bardzo nie rozpraszać. Więc
jedynym sensownym komunikatorem z bliskimi było pisanie listów. I ta
perspektywa strasznie podobała się Catherine, choć musieli czekać na swoje
odpowiedzi po kilka dni a nie kilka minut czy godzin. To jednak im nie
przeszkadzało. A przynajmniej jemu. Pierwszy miesiąc nie był zły, w porównaniu
z drugim.
Szkolenia
odbywały się poza obozem, w samym środku jakiejś dziczy i przebywali tam jakieś
dwadzieścia pięć dni. Nie dostawali też listów. Wszystkie miały czekać na niego
w obozie i mieli je dostać po powrocie. On jednak nie dostał nic.
Wzbudziło
w nim to na początku niepokój, a potem lęk, który spoczywał na jego żołądku jak
ciężki kamień. To było dziwne, że niedostanie jednej koperty tak bardzo
potrafiło człowieka zmartwić. Przeczekał jeszcze kilka dni, wmawiając sobie
różne rzeczy, ale nadal nic nie przyszło. Dlatego rzucił wszystko i wrócił.
Całą
podróż do domu, a to było ładnych parę godzin, które niemiłosiernie mu się
dłużyły, siedział jak na szpilkach, wymyślając możliwe scenariusze. Musiał
przyznać sam przed sobą, że przez chwile pomyślał nawet, że pojawił się ktoś
inny. Tylko znał Catherine i wiedział, że z tego powodu nie przestałaby do
niego pisać. Może zmieniłby się charakter listów, ale nie byłoby z jej strony
ciszy przez miesiąc. Tylko nigdy nie pomyślałby, że jego dziewczyna leżała w
śpiączce przez cały ten czas.
Nie
wiedział ile czasu minęło, gdy tak klęczał na podłodze, ale do sali weszła
pielęgniarka, która wcześniej powstrzymała się przed zatrzymaniem go.
-
Proszę pana, tutaj nie można przebywać. Jest już dawno po godzinach odwiedzin.
Proszę opuścić salę, albo będę zmuszona wezwać ochronę.
Spojrzał
na kobietę niechętnie, rękawem koszuli przecierając policzki. Jeśli będzie
trzeba, przekupi pielęgniarkę żeby nie zwracała na niego uwagi. Chociaż będąc
policjantem doskonale zdawał sobie sprawę, że takie postępki nie są mile
widziane. Szczególnie jeśli dopuszcza się ich funkcjonariusz prawa. Ale w dupie
to miał. Inni policjanci dają się przekupić, to czemu on nie może przekupić
kogoś? Musiał zostać przy niej. Chociaż na tę jedną noc. Nawet jeśli jego
przekupstwo wyszłoby na jaw i wyleciałby z pracy. Może i nie myślał racjonalnie
w danej chwili, ale na jego miejscu wiele osób funkcjonowałoby podobnie.
Podniósł
się powoli, uważając żeby nie zrobić krzywdy dziewczynie i wziął głęboki wdech,
by jego głos nie brzmiał już tak słabo, jak podejrzewał, że mógłby.
-
Nie mogę jej zostawić – wyszeptał, jak gdyby głośniejszy ton mógł zbudzić
dziewczynę. Gdyby tak to działało, zacząłby wrzeszczeć. – Muszę tu zostać.
-
Nigdy wcześniej tu pana nie widziałam. Kim pan jest?
Skrzyżowała
ramiona na piersiach, mierząc go uważnym wzrokiem. Teraz najwyraźniej nie bała
się z nim wdawać w konfrontację, bo zamiast wściekłości z jego oczu biło
cierpienie. Poczuł się bezbronny i wyrzuty uderzyły w niego ze zdwojoną siłą.
-
Dopiero wróciłem – przyznał głosem przepełnionym bólem, a wzrok ponownie utkwił
w swojej dziewczynie. – Nie miałem pojęcia, że coś jej jest. Dwa miesiące byłem
na szkoleniu. Niedawno się dowiedziałem, że połowę tego czasu ona tu leży. I...
może się już nigdy więcej nie obudzić. – Te słowa ciężko przeszły przez jego
gardło, odruchowo ścisnął dłoń Catherine. – Niech pani zrozumie. Muszę tu
zostać – powtórzył, spoglądając kątem oka na pielęgniarkę, a w jego głosie
wyczuwalna była błagalna nuta.
Kobieta
najwyraźniej rozważała jego słowa, bo przez jakiś czas milczała. Kiedy na nią
spojrzał, gładziła swoje blond włosy upięte w kok. Nie wiedział czy ochroniarze
uznaliby jego odznakę policyjną za coś w rodzaju przepustki, więc wolałaby żeby
pielęgniarka okazała się wielkoduszna. W innym wypadku będzie musiał znaleźć
jakieś inne rozwiązania sytuacji. W końcu westchnęła i opuściła ręce.
-
Dobrze. Ale tylko dzisiaj – zastrzegła. – Gdyby ktoś pana tu znalazł, mnie
proszę w to nie mieszać.
Pomimo
sytuacji zdobył się na nikły uśmiech i ledwo zauważalnie skinął kobiecie głową,
dziękując cicho i usiadł na plastikowym krzesełku. Złożył delikatny pocałunek
na dłoni Catherine i jego głos zatrzymał pielęgniarkę, która już otwierała
drzwi by wyjść.
-
O co chodzi?
-
Jak poważny jest jej stan? – zapytał, nie odrywając wzroku od ukochanej.
W
sali zapanowała cisza. Najwyraźniej pielęgniarka zastanawiała się co może mu
zdradzić, a czego nie. On też się nie odzywał, czekając cierpliwie na
odpowiedź, choć tak naprawdę bardzo się jej bał. Wsłuchiwał się za w spokojny
oddech Catherine i obserwował jak jej klatka piersiowa powoli się unosi, by
następnie opaść.
-
Wiem tylko tyle, że przywieziono ją w bardzo ciężkim stanie po wypadku. Nie
miałam zmiany, gdy to się stało, proszę pana. Na pewno była przytomna w karetce
przez parę minut. Żeby uzyskać więcej informacji musiałby pan porozmawiać z
lekarzem.
Z
tym akurat miało nie być problemów. Jakieś dwa lata temu Catherine wpisała go
jako osobę upoważnioną do udzielania wszelkich informacji gdyby coś się stało.
Na pewno nie podejrzewała wtedy, że to będzie przydatne w takich
okolicznościach. On też nie. Wolałby żeby to wcale się nie wydarzyło. I jego
bezsilność go dobijała.
-
Rozumiem, ale... dlaczego ona jest w śpiączce? Coś musiało spowodować ten stan,
prawda?
Kiedy
spojrzał na pielęgniarkę, ta akurat kręciła głową.
-
Śpiączkę może wywołać wiele przyczyn. Chociażby zwykła depresja. Jednak w jej
przypadku doszło do śpiączki przez częściowe uszkodzenie mózgu. Niestety, tylko
tyle informacji mogę panu udzielić.
Nigdy
nie miał styczności ze śpiączką i niewiele o niej wiedział. Takie rzeczy
wydawały mu się dziać jedynie w filmach czy książkach, ale nie w prawdziwym
życiu. Podobno chory słyszy gdy się do niego mówi. Ale czy to prawda czy też
może historyjka wyssana z palca, mająca na celu pocieszyć rodzinę – tego nie
wiedział.
-
Obudzi się, prawda? – zapytał, choć na to pytanie odpowiedzi bał się chyba
najbardziej. Jego głos zabrzmiał jakby nie należał wcale do niego. Wydawał się
jakiś obcy, odległy.
-
Tego nikt nie może zagwarantować, proszę pana. Tutaj decyduje jedynie ona sama.
To, jak silną ma wolę życia. Lekarze, ani nikt inny nic nie mogą z tym zrobić.
Przykro mi.
Po
tych słowach pielęgniarka wyszła, a on znów zaczął płakać.
Może
się już nie obudzić. Wiedział to od początku, gdy tylko Amanda mu powiedziała o
śpiączce. Tylko takiej ewentualności nie przyjmował. Jednak usłyszeć to od
pielęgniarki to coś innego. Tylko, że tego nie było w jego scenariuszu
szczęśliwej przyszłości Catherine i Christophera. W ich scenariuszu.
Musiał
zatem wierzyć. To jedyne co mu pozostało i zamierzał trzymać się tego jak
tonący brzytwy. Choć wiedział, że nadzieja jest najgorszą z przyjaciółek. Może
zmiażdżyć ci serce.
Dzień dobry!
Dziękuję przede wszystkim za komentarze pod poprzednią notką! Nie spodziewałam się, że rozdział uda mi się napisać tak szybko – jak na mnie. Zważywszy na moją sytuację, o której wiedzą nieliczni. I to chyba właśnie tym nielicznym trzymam się lepiej niż podejrzewałam. I to dzięki tej grupce ten rozdział jest. A szczególnie dzięki Ness. Wierzcie mi, posiadanie takiego przyjaciela to skarb. Dziękowałam Ci wiele razy, dziękuję po raz kolejny.
Ness, Gabi, Klaudia proszę się nie wpatrywać zbyt długo w Ian'a, jasne?
No i co ja mogę... Rzadko się zdarza, ale rozdział mnie zadowala. Mógłby być lepszy, ale... no cóż. Jest tak, jak miało być na początku. Kolejny rozdział będzie... inny. Ale nic nie zdradzam – przekonacie się sami.
Ściskam,
Mrs.Cross!